Ostatnio przeglądając Facebooka trafiłam na post Joasi Glogazy z bloga styledigger.com o tym, co każda z nas w sobie lubi (tu możecie go sobie przeczytać). I pomyślałam sobie, że fajnie byłoby tą akcję popchnąć dalej w Internet. Że to może być całkiem ciekawy eksperyment. W końcu mało mamy okazji, żeby pomyśleć o sobie jakkolwiek pozytywnie. A przynajmniej zupełnie do tego nie nawykłyśmy.
Nas, kobiety, nie wiedzieć czemu wychowuje się tak, że w pewnym momencie zaczynamy same siebie nienawidzić. Z facetami jest zupełnie inaczej – w końcu każdy z nich jest przekonany, że jest samobieżnym cudem. Chodzą dumni, pewni i zadowoleni z siebie. I nie ma w tym absolutnie nic złego! Choć owszem, bywają jednostki z wybitnie napuszonym ego, których nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie znieść, ale generalnie myślę sobie, że facetom jest dzięki temu w życiu fajniej. My za to uwielbiamy się samobiczować – każda z nas jest w stanie z miejsca wyrecytować listę (zazwyczaj dość długą) wszystkich swoich defektów i niedomagań. Nawet reagujemy w ten sposób na komplementy: „Pięknie wyglądasz w tej sukience”, „No weź przestań, może gdybym była chudsza..”. Obłęd. Czysty obłęd.
Dlatego dzisiaj urządzimy sobie zajęcia praktyczne ze zdrowego egoizmu. Każda z Was dziewczyny, która to czyta, ustawia sobie w głowie tryb I’m fucking amazing i w komentarzu pisze o tym, w czym jest dobra i co w sobie lubi. 10 punktów, dycha. Bez żadnych ale, bez wymówek i usprawiedliwień.
To co, dacie się namówić na taką zabawę? Ja zaczynam i potem odbijam piłeczkę w Waszą stronę.
- Lubię swoje oczy i rzęsy. Oczy mam duże, zielone, a rzęsy długie i zupełnie niewymagające używania zalotki. Czego chcieć więcej.
- Lubię też swój nos i uszy – choć są to dwie najmniej idealne części mojego ciała. Uszy mam odstające, a nos choć symetrycznie, to krzywy. Jednak przeszkadzało mi to tylko do momentu skończenia podstawówki. Teraz to lubię, bo dzięki tym „defektom” jestem jaka jestem. One są częścią mnie, w jakiś sposób mnie określają.
- Jestem dobra w prowadzeniu samochodu. I w manewrowaniu nim po parkingach.
- Jestem demonem organizacji – uwielbiam układać w szafkach, szufladach, szafach, nie straszne mi też żadne wyjazdy i pakowanie walizek, uwielbiam wszelkiej maści organizery, nigdy nie mam bałaganu w torebce i jak rasowy pacjent z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnym mogłabym cały dzień chodzić i układać przedmioty w mieszkaniu. Po prostu lubię mieć wokół siebie kompletny ordnung.
- I nie dość, że mam manię organizowania wszystkiego, to jeszcze lubię sprzątać. I jestem w tym całkiem dobra. Zresztą już Wam kiedyś o tym pisałam, o tu. No po prostu jestem pedantem. I nie dość, że tę cechę w sobie lubię, to jeszcze ją z uporem maniaka pielęgnuję.
- Lubię w sobie też to, że nauka języków obcych nie sprawia mi za wiele trudności. Choć w szkole należałam raczej do kategorii „zdolna, ale leniwa” (i w wielu aspektach mojego życia nadal jest to dość prawdziwe stwierdzenie), to potem odkryłam, że jedynym, czego potrzeba mi do podciągnięcia w angielskim, czy niemieckim to znalezienie interesującej i angażującej treści, na której mogłabym się tych języków uczyć. Większość ludzi nawet nie spodziewa się, jak wiele można wyciągnąć z urodowych filmów na YouTube’ie… 😉
- Lubię swoją mentalność retrievera.
- W sumie miałam opory, żeby to napisać, ale olać konwenanse – w końcu po to jest cała ta akcja. W pisaniu jestem dobra. Wychodzi mi to jak nic innego i cholernie się cieszę, że mam warunki do tego, żeby nie pisać do szuflady. Nawet nie wiecie, ile przyjemności i satysfakcji daje mi prowadzenie tego bloga – są tu owszem teksty, które są, krótko mówiąc, do dupy, ale są też takie, które najchętniej bym wydrukowała i biegała z nimi za ludźmi po ulicy, krzycząc, że to moje, bo tak mi się podobają.
- Lubię w sobie też to, że mój organizm jest jakby niepomny tego, ile na codzień zżeram czipsów i innych śmieci. Waga nie drgnęła mi na więcej niż kilogram od liceum – a to było sześć lat temu! – i nadal jestem się w stanie zmieścić w rozmiar 34. Nawet nie lubię – ja kocham swoją przemianę materii.
- Lubię też to, że ubrania sprawiają mi taką frajdę. O ciuchach potrafię myśleć non-stop i zapewne już łapię się w widełki diagnostyczne dla zakupoholików, ale z pozornie niepasujących do siebie ubrań zawsze potrafię wymyślić coś fajnego, w czym czuję się jak milion dolców. W ogóle mam bardzo sentymentalny stosunek do swoich ubrań i często służą mi jako chronologiczne odnośniki – zazwyczaj pamiętam w co byłam ubrana przy bardziej znaczących okazjach, pamiętam też co nosili moi bliscy w różnych okresach swojego życia – ubrania po prostu mają dla mnie spore znaczenie.
Teraz Wasza kolej – liczę na Was dziewczyny!
PS. Będę też wdzięczna, jeśli udostępnicie ten post – im więcej dziewczyn go zobaczy, tym lepiej 😊