Spódnice w górę!

Filmowe antydepresanty #1

Ostatnio za sprawą mojej przyjaciółki dobitnie uświadomiłam sobie swój fanatyczny stosunek do kinematografii. Spotkałyśmy się, żeby pociupać w planszówki, a w między czasie czułam się niejako w obowiązku zapewnić towarzystwu tło rozrywkowe, więc zapodałam kilka filmów. Wychodząc moja przyjaciółka rzuciła od niechcenia, że tyle filmów, ile obejrzała ze mną tego wieczora, zazwyczaj ogląda w rok. Osłupiałam, bo tyle (raptem ze 3), to ja oglądam przez weekend i to taki raczej zabiegany. Nie ma się co z resztą dziwić, w moim przypadku to rodzinna przypadłość – z pokolenia na pokolenie skrzętnie pielęgnujemy w sobie niechęć do aktywności fizycznej, zamiłowanie do zwierzątek futerkowych i uzależnienie od kultury, zwłaszcza tej w książkowym i filmowym wydaniu.

Postanowiłam więc zrobić użytek ze swojego zamiłowania do kina i stworzyć na Spódnicach kolejny filmowy ranking. Pierwszy – 7 francuskich komedii, które koniecznie musisz zobaczyć* – nadal cieszy się niesłabnącą popularnością i, jak pokazują statystyki bloga, co miesiąc nabija mi dość pokaźną liczbę odsłon, a po haśle “francuskie komedie” trafiacie tu częściej, niż po jakimkolwiek innym (nawet fraza “jak zrobić ludzkie burrito” nie cieszy się aż taką popularnością 😉).

Dzisiaj na tapecie filmy pozytywne. Tak mądrze pozytywne, rzekłabym nawet. Takie prostujące perspektywę. Filmy idealne na gorszy dzień i na chandrę. Ale nie jakieś bezwzględne wyciskacze łez, po obejrzeniu których człowiek przypomina przeoranego emocjonalnie, zmokłego bobra. Raczej takie, gdzie łezka w oku może i się zakręci, ale raczej napisy końcowe będzie się oglądać z plątającym się po twarzy uśmiechem. Takie o ludziach i o tym, co w życiu tych ludzi ważne. A wszystkie te historie nie dość, że są pozytywne, to jeszcze wyjątkowo uroczo i estetycznie podane. Tak też jeżeli macie podły humor i dwie luźne godziny, to mam dla Was receptę – koniecznie zażyjcie któryś z tych filmów:


Pan Hoppy i żółwie


Film opowiada historię pana Hoppiego (granego przez Dustina Hoffmana), jego uroczej sąsiadki, pani Silver (w tej roli Judi Dench) oraz należącego do niej żółwika Alfiego. Sąsiedzi – każdy cieszący się emeryturą w zaciszu własnego balkonu – mają w zwyczaju ucinać sobie międzypiętrowe pogaduszki i właśnie podczas jednej z nich pani Silver żali się panu Hoppiemu, że jej ukochany żółw Alfie, pomimo jej troskliwej opieki, nie chce rosnąć. Pan Hoppy – skryty i nieśmiały dżentelmen, któremu niesłychanie na pani Silver zależy, ponieważ jest w niej zakochany od kiedy po raz pierwszy spotkali się w windzie – poleca jej szeptać Alfiemu kilka razy dziennie pewien afrykański wierszyk, dzięki któremu zwierzątko ma zacząć rosnąć, co oczywiście za wiele wspólnego z prawdą nie ma, ale pan Hoppy ma pewien plan. W sklepie zoologicznym zaopatruje się w żółwie tak, aby podmieniając je co tydzień, pani Silver wydawało się, że Alfie przybiera na wadze o kilka dekagramów. Jak się to skończy – musicie przekonać się sami.

Film jest piękny, bo opowiada o – według mnie – najpiękniejszym rodzaju miłości – miłości dojrzałej. Jakby na to nie patrzeć, to akurat w przypadku uczuć wyższych jestem niesłychanie sceptyczna (choć osobiście wolę swój stosunek do nich eufemistycznie nazywać pragmatycznym 😉) – nie potrafię zachwycać się miłością szczenięcą, według mnie jest zbyt naiwna. Dopiero gdy mogę patrzeć na uczucie pomiędzy dwojgiem dojrzałych, doświadczonych ludzi to mięknę i się wzruszam. I dlatego tak bardzo przepadam za tym filmem, bo lubię sobie wyobrażać, że mając na karku siedemdziesiątkę zakocham się tak, jak pani Silver – ach, to by dopiero było!

579904_1.1

Źródło


Podróż na sto stóp


Tytułowe sto stóp to odległość, jaka dzieli dwie restauracje w jednym z francuskich miasteczek. Pierwsza z nich to miejsce eleganckie i wytworne, a ambicją prowadzącej je Madame Mallory (Helen Mirren) jest zdobycie kolejnej gwiazdki Michelin. Na przeciwko niej wyjątkowo zżyta ze sobą hinduska rodzina emigrantów po przejściach otwiera knajpę rodem z  filmów Bollywood – głośną i roztańczoną. I jak się okazuje, owe sto stóp od tego momentu staje się poligonem, na którym kulinarni konkurenci ćwiczą się w wyrządzaniu sobie nawzajem różnych złośliwości. Ale spokojnie – po pierwsze dzięki temu film jest zabawny, a po drugie staje się to pretekstem do tego, żeby bohaterowie mogli lepiej się poznać, a Madame Mallory wziąć pod swoje skrzydła niezwykle utalentowanego syna właściciela Maison Mumbai, który dzięki temu będzie miał szansę stać się jednym z najlepszych szefów kuchni we Francji.

To film o talencie i pasji. O bliskości i przyjaźni. O miłości. I o tym, że czasem warto zaryzykować i podjąć trudną, a nawet irracjonalną decyzję tylko po to, żeby znowu móc być szczęśliwym wśród ludzi, których się kocha.

Mówiłam – ten film prostuje życiową perspektywę 😉

Źródło

Źródło


Jak dogonić szczęście


W repertuarze filmowych antydepresantów nie może zabraknąć jeszcze jednej pozycji – filmu o Hectorze, który wyrusza w podróż, dzięki której odpowie sobie na jedno, szalenie ważne pytanie: “Czym jest szczęście?”. Dla Hectora (Simon Pegg) jest to istotne z dwóch względów – po pierwsze jest psychiatrą, a marazm i brak radości w życiu to najczęstsze problemy, z którymi borykają się jego pacjenci. A po drugie – jego poukładane i sielankowe życie u boku jakże uroczej narzeczonej Clary (w tej roli moja ukochana “Zaginiona Dziewczyna” – Rosamund Pike) zaczyna trącić coraz mniej znośną rutyną. Z dnia na dzień Hector pakuje plecak i rusza w świat.

Film jest pogodny i urokliwy, a na koniec nawet całkiem banalny – co powinno być dla was drobną wskazówką do odgadnięcia, gdzie Hector znalazł w końcu swoje szczęście 😉 No cóż, czasem trzeba przejechać pół świata, żeby zorientować się, czego się tak naprawdę chce. Na koniec powiem jeszcze tylko, że uwielbiam Simona Pegga – za te wszystkie cudownie brytyjskie komedie, w których dotychczas zagrał (“Gazu mięczaku gazu”, “Hot Fuzz”, “Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”, “Czego dusza zapragnie”) i za Hectora właśnie, bo pokazał się w tym filmie od zupełnie innej, niesatyrycznej strony. Tak właściwie to na chandrę powinnam polecić Wam po prostu Simona Pegga 😉

Źródło

Źródło


Jeśli znacie któryś z tych filmów, koniecznie dajcie znać, co sądzicie. Jeśli nie, to gorąco zachęcam do nadrobienia zaległości, bo – jak już mówiłam – warto. Poza tym bardzo chętnie przeczytam, jakie pozytywne filmy Wy znacie i lubicie – w końcu uzależnienie od kinematografii nie nakarmi się samo, trzeba dzielić się wiedzą o dobrych produkcjach z innymi filmowymi oszołomami 😉

*Chyba już czas na kolejną edycję – tak też, filmowi frankofile, dajcie znać w komentarzach, które filmy, Waszym zdaniem, powinny znaleźć się w kolejnym zestawieniu o francuskich komediach, które koniecznie trzeba zobaczyć.

Do napisania!

podpis

Sg!

SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...