Przez wiele lat uparcie twierdziłam, że książka to musi być wydrukowana na papierze. Czytniki? Ekrany? Przecież to tylko zimnym światłem po oczach razi. Papier to papier – pachnie, swoje waży w ręce i jest przyjemnie chropowaty pod palcami.
Do książek zawsze miałam lekko nabożny stosunek – nie ma się co dziwić, bo to moja preferowana forma spędzania wolnego czasu, od dzieciaka. Książka to też mój ulubiony sposób dowiadywania się o świecie. Jak się wkręcę w jakiś temat, to z automatu kupuję o tym książkę, czy podręcznik. Wykształciłam sobie też w toku życia wokół czytania szereg przeróżnych rytuałów, które są nieodłączną składową mojej strefy komfortu i którym z lubością się oddaje, kiedy skrzywdzi mnie zły i podły świat. To jest w ogóle mój podstawowy sposób na radzenie sobie z problemami, od zawsze – ja czytam, żeby o nich zapomnieć.
No książki są dla mnie ważne, uwielbiam buszować po księgarniach, dziką ekscytacją napawa mnie patrzenie na książki, które już przeczytałam i które teraz dumnie prężą się na półkach mojej biblioteczki. I miałabym tak nagle zrezygnować z tego wszystkiego dla jakiegoś ekranu? To jak plucie najlepszemu przyjacielowi w twarz.
W międzyczasie wpadł mi jeszcze w ręce jakiś mądry artykuł przekonujący, że drukowanie książek tak czy siak zawsze będzie o niebo bardziej ekologiczne, niż czytnik. Przybrałam sobie ten argument mocno do głowy, ale w sumie tylko po to, żeby z determinacją ucinać nim wszelkie zakupowe zachciewajki w temacie czytników. Bo papier to papier, a ja papierowi jestem wierna.
I przez lata byłam sobie tą książkową tradycjonalistką, ekscytującą się samym faktem trzymania książki w ręce i kolekcjonującą kolejne opasłe tomiszcza na półkach.
Niedawno jednak to zapatrywanie na książki i czytniki mi się zmieniło. Gadżeciarą jestem, co zrobić. Poza tym zbierane przez lata książki zdążyły zająć trzy gargantuiczne regały w mieszkaniu i każdą wolną przestrzeń, nadającą się do ich przechowywania. Więc musiałam znaleźć inny sposób na czytanie (i tu jeszcze dodam, że (A) nie lubię oddawać swoich książęk, ani się nimi wymieniać; i (B) mam traumę z dzieciństwa i bardzo nie przepadam za bibliotekami; taki mały disclaimer dla lesswasterów).
I tak właśnie w moje ręce trafił czytnik ebook’ów, a ja z miejsca stałam się entuzjastycznym, dzikim neofitą.
Nie wiem, jak ja mogłam przez tyle lat być tak uparta! Kindle to gadżet-złoto. Z miejsca się w nim zakochałam i się od niego uzależniłam. Zresztą – nie tylko ja. Tak często wyrywałyśmy sobie z moją mamą ten czytnik z rąk, że kupiłam jej w końcu własny, który dostanie w tym roku na Gwiazdkę.
To dlaczego te czytniki są takie fajne? Już mówię!
(Zrobiłam sobie skrupulatną listę – a jakże! I jest długa – jak zawsze!)
- Książka Wam tekstu nie podświetli, a czytnik – tak. Dzięki temu można czytać wszędzie – w środku nocy w ciemnym pokoju i leżąc w pełnym słońcu na leżaku. I to jest takie wygodne! Jak miło jest się uniezależnić od oświetlenia i porzucić strategiczne miejsce pod lampą (Już wystarczy, że z drutami tam muszę siedzieć! Kiedyś próbowałam robić na drutach z czołówką na głowie – dostałam migreny od tej ciasnej gumki). Można czytać w nocy, nie budząc współspaczy. Można sobie latem wyjść wieczorem na balkon i czytać, nie robiąc przy tym iluminacji niczym Clark Griswold na Święta. I można też czytać, wygrzewając odwłok na słońcu, bo czytnik dopasuje podświetlenie tak, żeby tekst był jak najlepiej widoczny. Ogromną robotę robi też ten matowy ekran, bo nic się w nim nie odbija i to też wpływa na wygodę czytania na czytniku. Dokładnie to mnie przed laty zraziło do czytania z ekranów, bo robiłam to na iPad’zie, w którego szybce odbijało się wszystko.
- Co do wygody – czytnik pozwala też na dopasowanie parametrów czytanego tekstu do swoich potrzeb. Można zmienić sobie rodzaj czcionki, jej wielkość, pogrubienie, odstępy między kolejnymi linijkami tekstu, czy marginesy. I od tego można się bardzo szybko uzależnić, bo wcześniej nigdy nie zastanawiałam się, czy rozmiar czcionki w książce mi odpowiada, a teraz, kiedy wiem, że mogę czytać wygodniej, to zaczęłam patrzeć z niechęcią na co poniektóre egzemplarze papierowych książek.
- Książki na czytniku czyta się o wiele szybciej, niż te tradycyjne. Pojęcia nie mam z czego to wynika, to po prostu fakt. Na czytniku czyta się ultra szybko.
- Mając czytnik, całą bibliotekę ma się zawsze ze sobą, a nie na monstrualnym regale, zajmującym pół mieszkania. To się przede wszystkim przydaje w podróży (i do tego jeszcze wrócimy, choć wiem, że jest 2020 i część z Was myśli sobie właśnie „Nie pamiętam co to podróż”), ale też w momencie, kiedy miejsce na rzeczonym regale się kończy, a mieszkanie uparcie nie chce być z gumy. I tym sposobem można nadal eksponować sobie te przeczytane książki po półkach, niczym trofea dumnie świadczące o erudycji właściciela i równocześnie rzucać się w szpony zakupoholizmu w księgarni. Win-win.
- Od jakiegoś czasu zaczęłam mieć ogromną alergię na rzeczy, które zajmują mi przestrzeń w mieszkaniu, a o których wiem, że kupować ich nie muszę, bo mam inne opcje na korzystanie z nich. Pierwszą taką rzeczą są płyty CD z muzyką, które owszem – ostro trącą myszką – ale tak się składa, że mam ich w mieszkaniu jedną wielką kupę, bo to jeszcze jakiś czas temu był jedyny sposób, żeby być in touch z ulubionymi artystami. Dlatego jestem bardzo wdzięczna Spotify za to, że dźwignęło ten ciężar z moich barków i nie muszę już gimnastykować synaps nad zgrabnym upychaniem tych plastikowych pudełek po szafkach. Wdzięczna jestem też mojemu Kindle’owi, że rozwiązał kolejny dręczący moją życio-przestrzeń problem – czyli plątające się po kątach gazety. Bo na czytniku można też czytać prasę. I to jest zajebiste! Bo ja na przykład lubię sobie poczytać takie Wysokie Obcasy, ale jak rokrocznie przetrzebiam w grudniu mieszkanie z bałaganu, to znajduję tyle tych gazet, że muszę je wywalić, no bo gdzie to trzymać. A od kiedy kupuję e-prasę, to czuję, że postępuję bardziej fair w stosunku do planety, bo nic nie ląduje w śmietniku.
- Czytnik mieści się w kieszeni. A także w każdej torebce, plecaku, czy walizce. Jest malutki, a co za tym idzie – praktyczny. Co doceni każdy, kto dużo czyta, bo dzięki czytnikowi jadąc na wakacje nie będzie musiał targać ze sobą kilku dodatkowych kilogramów w postaci książek.
- Pozostając jeszcze na moment w temacie podróży – niektóre z modeli są wodoodporne, więc mogą plażować z właścicielem.
- Czytników nie trzeba często ładować. Ich baterie potrafią trzymać i z miesiąc, o ile pamiętamy, żeby włączyć tryb samolotowy i nie szalejemy z podświetleniem.
- Uwielbiam kupować e-booki! Kupowanie elektronicznych książek jest proste, a one od razu lądują na czytniku (np. Empik ma taką opcję, że po kupieniu e-booka, wysyła go automatycznie na podany wcześniej, przypisany do czytnika adres e-mail). Bajka! A nawet jeśli trzeba e-booka wysłać ręcznie z poczty (tylko pamiętajcie – wysyłajcie zawsze z tego adresu, którego użyliście do założenia sobie konta na Amazonie), to i tak trwa to moment i już zaraz możecie zacząć czytać. Porównajcie to sobie z czasem, jaki zajęłoby wyjście do księgarni, albo czekanie na doręczenie paczki. Dla leniuchów i niecierpliwców – cudo!
- 10.Wiecie za co jeszcze lubię mój czytnik? Za to, że choć ma dostęp do Internetu, to służy tylko do CZYTANIA. Zero rozpraszaczy, zero zbędnych aplikacji, zero powiadomień.
- 11.Na koniec taka mała bzdura, ale ja bardzo doceniam – w czytniku fajne jest też to, że nikt nie zobaczy okładki książki, którą się aktualnie czyta. I czytając w miejscu publicznym, można uniknąć small-talk’ów na ten temat. Tak, wiem – #problemyintrowertyków
Tak jak obiecywałam – to była bardzo skrupulatna i długa lista, dobitnie świadcząca o tym, że jestem absolutnie kupiona, jeśli chodzi o czytniki. Wkręciłam się na nowo w czytanie, choć wcześniej nie miałam z tym problemu. Sprawia mi to frajdę, bo robię to w nieco inny sposób niż dotychczas. I jeszcze się okazało, że przerzucenie się z książek papierowych na e-booki jest po prostu w wielu sytuacjach dla mnie bardziej praktyczne i wygodne. Fajnie było się o tym wszystkim przekonać.
A jak jest u Was? Team czytnik, czy team papier?
Do napisania!