Spódnice w górę!

SZORTY #4

Jako że ostatnich kilka dni spędziłam niesamowicie satysfakcjonującym trójkącie miłosnym z Netflixem i Harlanem Cobenem, odreagowując tym samym wątpliwe uroki sesji, nic jakkolwiek kreatywnego nie jest mi w stanie przejść przez klawiaturę. A że serca nie mam zaniedbywać ani bloga ani tym bardziej Was, to proponuje kompromis w postaci kolejnej odsłony SZORTÓW.

Czym są SZORTY? Zbiorem co ciekawszych kąsków pochodzących z moich profili w mediach społecznościowych.

Dotychczas na blogu ukazały się:

SZORTY #1

SZORTY #2

SZORTY #3


Rodzicielka zrobiła mi listę zakupów (taką wiecie – odręczną) i wysłała mnie z nią na zakupy. I chodzę z tą kartką między tymi sklepowymi półkami i tak się zastanawiam – naprawdę chciała, żebym kupiła “potwory”? I “pokraki”? W Lidlu? Obawiam się, że nie mają tego w asortymencie. A na kartce jak byk – potwory i pokraki. Nie wytrzymałam, dzwonię.

– Potwory i pokraki mówisz? Weź mi wyślij zdjęcie tej kartki, to ci przeczytam – mówi. Wysyłam.
– No i gdzie te potwory? – pyta.
– No pod sałatą.
– Nie potwory, tylko pomidory! A te pokraki gdzie masz?
– Tam pod koniec.
– POMARAŃCZE, dziecko, POMARAŃCZE!

A prosiłam, żeby w wersji elektronicznej tę listę zrobiła. Albo chociaż obrazkowej.


Miałam dzisiaj marny dzień. Próbowałam napisać coś nowego na bloga – nie wyszło. Próbowałam ogarnąć mieszkanie – nie wyszło. Próbowałam skończyć książkę – nie wyszło. Próbowałam przejść kolejny poziom w kulkach – nie wyszło. Generalnie marazm, zupełny brak entuzjazmu, kanapa i bezrefleksyjne zamulanie Netflixem. I wtem doznałam napadu dzikiej ekscytacji, a poziom energii podskoczył mi z -23% na jakieś 240%. Dlaczego? Bo obejrzałam reklamę nowego odkurzacza.

Zaczynam się poważnie martwić o swoją kondycję psychiczną.


Z cyklu: jak upierdliwe jest życie z blogerką.

Wydziergałam nowy tekst. I to taki, że ognień normalnie. Flow miałam nieziemskie, perełka mi z tego wyszła.

Przed perełką jednak tekst miał z jakieś 27 wersji.

I każdą z tych 27 wersji Luby musiał przeczytać.

I nie dość, że przeczytać, to jeszcze ustosunkować się do pytań kontrolnych: “Przekaz jest jasny?”, “A tekst zabawny?”, “Acz w swej zabawności dosadny?”, i “Czy ja oby na pewno nie przegięłam?”…

Faceci blogerek powinni mieć płacone szkodliwe. Serio.


W swoim życiu obejrzałam może z jakieś trzy horrory. Do innych nawet się nie przymierzałam, bo już te wystarczająco zryły mi psychikę. Do tej pory panicznie boję się lalek, ciemności, jaskiń, pełni księżyca, ciemności, ryb, głuchych telefonów, ciemności (wspominałam już?), bibliotekarek i zatłoczonych ulic.

Ale ostatnio dałam się namówić. “Świetny film” – mówili. “Warto obejrzeć” – zapewniali. No to obejrzałam (o ile zasłanianie sobie oczu rękami i patrzenie przez palce można nazwać oglądaniem czegokolwiek).

Fabuła była mniej więcej taka, że małego chłopca, tak jak wcześniej jego siostrę, w domu, dzień w dzień, tuż po tym, jak gasną wszystkie światła nęka paskudna, mściwa i wściekła upiorzyca, o wdzięcznym imieniu Diana.

I teraz ja dzięki uroczej Dianie dostaję ataków paniki średnio trzy razy na dobę. Najchętniej spałabym przytulona do lampy, bo jak zdarzy mi się przebudzić w nocy, to dla ukojenia nerwów muszę się lulać telewizorem. Jeśli zgaśnie mi światło na klatce schodowej, to od razu zaczynam mieć ochotę wrzeszczeć o pomoc i to tylko po to, żeby sprawdzić, czy w razie kłopotów mogę liczyć, że moi sąsiedzi ruszą tyłki z kanap, żeby mi pomóc. Kiedy wieczorami wychodzę z Futrzastą na spacer, to panikuję jeszcze bardziej, bo w końcu nie mam “psa obronnego”, tylko takiego “do obrony” – czyli w sytuacjach nagłych biorę na ręce te plus minus 30 kilogramów i usiłuję uciec. No i mam też cały arsenał schiz domowych – dzisiaj na przykład z równowagi wyprowadził mnie budzik, bo podejrzanie szybko przestał się drzeć.

I wiecie co? Więcej namówić się nie dam. Nope.


Byłam dzisiaj na rodzinnej imprezie, a one rządzą się pewnymi prawami. Każda dziewczyna w końcu usłyszy coś w stylu “No a kiedy ślub?”, albo – moje ukochane – “No chciałabym mieć już wnuczkę…”. Zazwyczaj nie reaguje. No co najwyżej cedzę przez zęby, że “Nie planuję”, albo “Na świętego nigdy”.
Dzisiaj natomiast do klasycznego repertuaru rodzinnych posiadówek dołączyło jeszcze “Phi, koty mają tylko stare panny”.
I wtem z mojego kąta stołu w rodzinny eter poleciało: “No! I to akurat planuję!”.
Założę się, że więcej o wnuczkę nikt mnie nie zapyta 😈


Lubemu odbiło. Zaczął chodzić na siłownię. Znaczy się – był raz. Ale kiedy dzisiaj proponowałam wspólne uwalenie się na kanapie, żeby w asyście kocyka, Futrzastej i czipsiorków nawiązać więź z Netflixem, on mi na to – “Nie maleńka, ja na siłownię idę”.
I poszedł.
A ja zaczęłam się martwić. No bo powiedzcie – czy to będzie dało się wyleczyć?!


Przy obecnych warunkach atmosferycznych stałam się zupełnie niezdolna do prowadzenia pojazdów mechanicznych.

I to wcale nie chodzi o to, że drogi skute lodem, temperatura wybitnie ujemna, a ja nie umiem w samochody.
Po prostu mam na sobie tyle warstw ubrań, że nie dość, że wyglądam jak samobieżny baleron, to jeszcze zupełnie nie jestem w stanie obrócić głowy. Ani zbyt wysoko podnieść ręki. A to nieco komplikuje sprawę, na takich skrzyżowaniach na przykład.


Źródłem wszystkich dzisiejszych szortów jest oczywiście SPÓDNICOWY FACEBOOK.

Koniecznie napiszcie mi w komentarzach, jakie wpadki i śmieszne sytuacje zaliczyliście w ostatnim czasie – bo wiecie, grunt to mieć do siebie dystans 😉

Do napisania!

Podziel się:
Facebook
Google+
https://spodnicewgore.pl/szorty-4/
Twitter
SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...