Spódnice w górę!

Ze Spódnicowego Facebooka #1

Facebookowe statusy mają to do siebie, że dość szybko giną w odmętach Internetów. A że bywają lekko pół śmieszne, to postanowiłam co ciekawsze kąski zebrać i jeszcze raz opublikować, ale tym razem na blogu, żeby żadne nowe i wściekłe fejsbukowe algorytmy nie przeszkodziły wam w pośmianiu się ze mnie, Lubego i Futrzastych. Bawcie się dobrze 😉


Siedzi sobie człowiek i maluje usta malinowym błyszczykiem. A że pedantem jest, to robi to dość dokładnie, zwłaszcza że kolor intensywny. Wtem człowiekowi Luby rzuca tekstem: „No weź już przestań się smarować! Tyle już tego na usta nawaliłaś, że jak nic jesteś z dwa kilo cięższa!”

Nie no serio, gdyby nie fakt, że Futrzaste się do padalca przywiązały i że dość dobrze gotuje…


– Ty, a jaki jest twój ulubiony sport nie zimowy? – pyta Luby.

– Nie ma takiego.

– Ej, no weź!

– No to niech będzie bieganie.

– Bieganie mówisz… Ale wiesz, że to w poziomie się nie liczy?

Wiedziałam, że to jakiś podstęp.


Mina kuriera, kiedy otwieram drzwi w szlafroku, kapciach-króliczkach i błotnej maseczce na twarzy, krzycząc wcześniej zza drzwi „Tylko niech się pan nie wystraszy!” – NIEZAPOMNIANA.


Człowieku, który trafiłeś na mojego bloga wpisując w wyszukiwarkę hasło „jak zrobić ludzkie burrito” – lubię cię.


Mam nowe ulubione słowo i jest nim „ANIŻELI”. Jest cudne, jakby było swoistym połączeniem anyżu, żelków i nonkonformizmu… I tak, mi też się wydaje, że poprzepalały mi się zwoje mózgowe.


Obudziłam się dziś o godzinie, o której zazwyczaj chodzę spać. Spędziłam trzy godziny w PKP – cudownie pustym – umierając z głodu i zimna, doczołgałam się w tym podłym niedospaniu do hotelu, a wszystko to, żeby wieczorem pójść na koncert OneRepublic. Puszczam Lubemu co ciekawsze kawałki, żeby chłopaczyne zaznajomić z tym, co go czeka, a wtem on wypala:

-Co ty mi tu puszczasz? Jakie OneRepublic?! Myślałem, że idziemy na One Direction!


Żywo dyskutujemy o czymś z Lubym i nagle słyszę:

– … to miało takie marginalne i incydentalne znaczenie. – na co aż ze zdziwienia zaniemówiłam.

– No co? – pyta Luby, widząc moją konsternacje.

– Kochanie! Użyłeś dwóch trudnych słów w jednym zdaniu i to nawet całkiem poprawnie! Jestem w szoku!


Po zrobieniu wczoraj około 50 zdjeć własnej facjaty doszłam do pewnego wniosku: dobrze na zdjęciach wychodzę tylko wtedy, kiedy ktoś robi mi je z zaskoczenia i kiedy w kadrze akurat nie ma mojej twarzy… Albo nóg. Albo rąk. Generalnie tylko moje plecy dobrze wychodzą na zdjęciach.


Pierdoła (to ja! to ja!) gra z Lubym w kosza. Serio żałuje, że nie mogę tego oglądać z boku, bo dla postronnego obserwatora to musi być całkiem niezła komedia:

– Weź we mnie tą piłką nie rzucaj! – wrzeszczę uciekając w popłochu przed rozpędzonym kawałkiem gumy.

– Masz ją złapać!

– Zwariowałeś?! Przecież się jej boję!


Chora jestem. Nawet bardzo. I co na to Luby? „Jak tak siedzisz i ciągle kichasz i kaszlesz, to wyglądasz jak zwłoki”.

No Serce Moje, Ty to zawsze potrafisz mnie pocieszyć.


Mój permanentnie kontuzjowany od przeszło miesiąca pies dostał swego czasu od swojego weterynarza-ortopedy wyraźny prikaz, że ma się – zwłaszcza na spacerach – oszczędzać. Za nic ma to jednak i ilekroć mija nas rozpędzony samochód, mój pies rzuca się ujadać na niego ile wlezie, nawet kosztem nadwyrężenia chorej kończyny i kicania z bólu. Na dzisiejszym spacerze przeszła natomiast samą siebie, bo nie dość, że próbując wyszczekać piratowi drogowemu, co sądzi o jego stylu prowadzenia pojazdów mechanicznych, uszkodziła samą siebie, to jeszcze rykoszetem dostało się mojemu kręgosłupowi, kiedy gadzinę od drogi odciągałam. Efekt tego był taki, że ledwo dotoczyłam się do domu, na widok raptem nastu schodów, dzielących mnie od mieszkania omal się nie rozryczałam, bo wdrapanie się na nie było nie lada wyzwaniem, a teraz poluję na jelenia, który pomoże ściągnąć mi buty… Także tego, kocham cię, piesku.


Luby wyjeżdża z Katowic.

– Ej, gdzie jedziemy? – pytam Lubego.

– No wiesz, generalnie to jeździmy tylko po tych ulicach, które znam, ale czy my tak do domu dojedziemy, to ja nie wiem…

– Spoko, Holding Węglowy po lewej i Piłsudskiego na Kasztance po prawej mijaliśmy dopiero trzy razy…


Byliśmy z Lubym na wspaniałej – podkreślam: WSPANIAŁEJ – randce. Skończyła się w Douglasie.


Z cyklu Luby i Kota pod jednym dachem:

– Ten twój kot to chyba zaczyna mnie lubić, wiesz? – cieszy się Luby.

– Tak? No to całkiem ciekawe, a po czym wnosisz? – pytam, bo Kota od facetów bardziej nie znosi tylko weterynarza, obcinania pazurów i chrupek dla sterylizowanych kocic.

– No całą noc spała mi koło głowy i łaziła po twarzy. Bardziej woli spać ze mną, niż z tobą! – triumfuje zaklinacz kotów.

– Nie chcę Cię jakoś zbyt drastycznie wyprowadzać z błędu, ale to nie był nagły atak kociej miłości do ciebie, tylko dość grzeczna – jak na kocie możliwości uzbrojenia się w pazury – próba dania ci do zrozumienia, że śpisz na jej poduszce…


Po więcej zaglądajcie na  Spódnicowego Facebooka 😉

 Do napisania!

podpis

Sg!