Spódnice w górę!

Dorosłość 2.0

Jestem na takim etapie życia (za miesiąc skończę 25 lat), że zaczynam zauważać, że robi się poważnie. Patrzę na ludzi w moim wieku i widzę, że dorosłość powoli nas dogania.

Skończyliśmy studia, zaczynamy pracę, już nie imprezujemy całymi nocami, a w żyłach zamiast procentów, zaczęła krążyć nam kofeina. W DUŻYCH ilościach. Chociaż nie, STOP, niektórzy dalej mogą, bo jeszcze do końca nie poznali pełnego znaczenia słów „kac” i „metabolizm”. Ale spokojnie – to też ich w końcu dogoni.

I z tym nie mam problemu. Cieszę się z tego. Moje pokolenie dorosło i ruszyło w świat, to ekscytujące. Co prawda istnieje spora szansa, że dość szybko go zrujnujemy, ale nie martwmy się na zapas. Problem natomiast mam z faktem, że coraz częściej dostaję zaproszenia na śluby. I to coraz młodszych osób.

Już tłumaczę, co mnie w tym tak przeraża. Mamy po dwadzieścia parę lat. DWADZIEŚCIA PARĘ. Wiem, że w naszych dowodach już od lat jak byk stoi, że jesteśmy dorośli, możemy głosować, wolno nam prowadzić pojazdy mechaniczne i być może część z nas dochrapała się już nawet zdolności kredytowej.

ALE. Czy naprawdę jesteśmy na tyle dojrzali, żeby brać śluby i zakładać rodziny? Przecież nadal jesteśmy gówniarzami.

Powiem wam, jak to wygląda z mojej perspektywy. Mam 25 lat, prawie. Jestem młoda i aktualnie moją największą ambicją jest to, żeby tą młodością się cieszyć. Skończyłam jedne studia, myślę o kolejnych. Chcę się rozwijać, uczyć. Chcę znaleźć pracę, która da mi i satysfakcję i sensowne pieniądze. Chcę być niezależna, zwłaszcza finansowo. Chcę mieć poczucie, że sama potrafię się utrzymać i zarobić na swoje wszystkie widzimisię. Chcę mieć własne mieszkanie. Chcę podróżować. Tak w skrócie: chcę zapewnić sobie stabilizację i chcę cieszyć się swoim życiem. O tym teraz głównie myślę.

Czuję, że właśnie na to teraz w moim życiu przyszedł czas. Na oswojenie swojej dorosłości, drobne poboksowanie się z nią, porozpychanie się łokciami, znalezienie swojego miejsca i dojście do ładu z samym – teraz już dorosłym – sobą. Fajnie jest też móc przez ten etap przejść z człowiekiem, co do którego ma się długoterminowe plany. Dojrzewać razem i zobaczyć, co to znaczy wspólna codzienność, mieszkanie razem i rutyna. To dobry sprawdzian dla związku. I do tego momentu czuję się na tyle dojrzała, żeby temu sprostać.

Ale małżeństwo, dzieci, rodzina – jak dla mnie to już wyższy poziom wtajemniczenia.

Z wykształcenia jestem psychologiem, z zawodu blogerem i to niestety przekłada się na to, że przez te wszystkie lata wyhodowałam sobie niezwykle upierdliwą cechę – zawsze, podkreślam: ZAWSZE, mam rację. Przynajmniej tak mi się wydaje. I nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Dlatego zazwyczaj patrzyłam na całą sprawę zero-jedynkowo, zakładając, że tylko moja perspektywa jest tą słuszną. W końcu mamy XXI wiek, to nie lata pięćdziesiąte, nie musimy wychodzić za mąż, mamy też inne opcje – powtarzałam za każdym razem, kiedy dostawałam kolejne zaproszenie. Po co budować kolejny mały pomnik patriarchatu?

Na szczęście w pewnym momencie zamieszała się w to moja społeczna, socjologiczna ciekawość (to taki efekt uboczny pięciu lat studiowania psychologii). Chciałam porozmawiać z tymi ludźmi, żeby zrozumieć, dlaczego w tak młodym wieku rwą się do zmiany stanu cywilnego. Chociaż nie, w tym momencie was okłamuję. Nie chodziło mi o ludzi, bo jest mi generalnie rybka, z jakich powodów faceci pchają się do ożenku. Mnie interesowała motywacja dziewczyn.

Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście, jak zagiąć kogoś pytaniem, to proponuję wypróbować to o ślub. Większość pytanych momentalnie się zapowietrza i wpada w konsternację. A potem zaczyna wypluwać z siebie jakieś wyświechtane komunały. Tylko raz usłyszałam odpowiedź, która mnie usatysfakcjonowała i która brzmiała przekonująco. Dziewczyna nie powiedziała w sumie nic szczególnego. Powiedziała, że zależy jej na stabilizacji, na dzieciach i na wspólnym nazwisku. Ale powiedziała to w taki sposób, że nie miałam wątpliwości – to było jej miejsce i czas, ona była pewna, spokojna, wiedziała co robi. I cieszyła się tym. Cholernie. I nawet ja, ze swoim wrodzonym sceptycyzmem, dałam się przekonać.

Ta dziewczyna uświadomiła mi jeszcze jedną rzecz, z której wcześniej nie zdawałam sobie aż tak sprawy.

Tak naprawdę nie jesteśmy niczym więcej, jak produktem tego, jak nas wychowano.

I choć dorastałyśmy w tych samych czasach, w takim, a nie innym społeczeństwie i patrzyłyśmy na te same zjawiska kulturowe, to nasze zapatrywania na kwestię małżeństwa są zupełnie różne. Bo co innego uznajemy w swoim życiu za ważne, rodzice wychowując nas, przekazali nam inne wartości. Jedni stawiali na rodzinę, drudzy na temat ślubu nawet się nie zająknęli, bo inne sprawy były dla nich ważniejsze. I możemy się nie zgadzać, buntować i pół życia z rodzicami kłócić, ale ciężko wyrwać się ze schematów, których nas nauczyli.

A jeśli już chcemy się z nich wyrwać, to w przypadku większości rodzin będzie to oznaczało nieustanną walkę. Bombardowanie pytaniami: gdzie kawaler, kiedy ślub, kiedy dzieci. Nawracanie na jedyną słuszną ścieżkę, bo to najważniejsze, żeby córka została żoną i matką. Wyobrażam sobie, jak dużo siły i samozaparcia trzeba mieć w sobie, żeby to znosić. Żeby przeciwstawić się tej presji.

Możecie się na mnie w tym momencie obrazić, ale nie uważam, żeby małżeństwo w wieku dwudziestu kilku lat było dobrym pomysłem.

Dopiero zaczynamy dorosłe życie, nadal żerujemy na rodzicach, za wiele w głowach nie mamy – w takich warunkach wzięcie ślubu to naprawdę GENIALNY pomysł.

To będzie bardzo marny żart, ale wiecie, co jest najczęstszą przyczyną rozwodów? Śluby.Żart suchy, ale nie wziął się znikąd. Za większością rozwodów stoją nierozważne decyzje, podjęte w nieodpowiednim momencie. Więc sprawę, która ciągnie za sobą tak poważne konsekwencje, lepiej przemyśleć. Porządnie.

Poza tym – mamy XXI wiek. Różne opcje. Małżeństwo nie jest jedynym sposobem bycia ze sobą w dorosłym życiu, a mieszkanie razem przed ślubem raczej nie skutkuje już piętnem i groźbą wydziedziczenia z rodziny. W ogóle nie wyobrażam sobie robić tego w odwrotnej kolejności, bo to jak gotowy przepis na katastrofę, jak zaczynanie życia od dupy strony. Każdą młodą parę, planującą ślub, powinno się z urzędu nakłaniać do tego, żeby najpierw pomieszkali ze sobą przez kilka lat i spróbowali się w tym czasie nie pozabijać. A dopiero potem się obrączkowali. Bo dopóki się z kimś nie mieszka, to praktycznie się go nie zna.


Tak więc mamy po dwadzieścia parę lat, zaczęło robić się poważnie i dorosłość nas dogania, ale pamiętajcie – to jeszcze nie powód, żeby się do czegokolwiek śpieszyć.

Do napisania!

JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ TEN POST, TO POPCHNIJ GO DALEJ W INTERNET I UDOSTĘPNIJ

👇🏻

Podziel się:
Facebook
Google+
https://spodnicewgore.pl/doroslosc-2-0/
Twitter
  • Paulina M.

    Zgadzam się z Pauliną, że wszystko zależy od osoby, ale i… warunków, w których się znajdziemy. A przede wszystkim osób, które gdzieś spotkamy po drodze. Bo od 8 lat jestem z jednym facetem, od 8 lat mieszkamy, a od 2,5 roku mamy razem naszego kochanego malucha. A sama mam niecałe 28 lat. Każda decyzja nie była przypadkiem, a przemyślana. Ale z drugiej strony – znam osoby w moim wieku, które czerpią z życia pełnymi garściami i zupełnie nie widzę w tym nic złego. Po prostu na wszystko przychodzi czas. Sama mierzę się teraz z namowami do tego, żeby mieć drugie dziecko. Bo przecież będę miała z głowy i mój szkrab będzie miał się z kim bawić. A ja tego nie czuję i wiem, że jedną z rzeczy, o których teraz marzę to… wyspać się :) Także nie ma co się oglądać na innych, śpieszyć się, bo ktoś od nas czegoś wymaga. A wymagają zawsze. Bo nawet moja mama, która ma prawie 50 lat i jest po rozwodzie, ciągle słyszy pytania: no kiedy wreszcie kogoś sobie znajdzie? A jej się nigdzie nie spieszy :D Można powiedzieć, że to już taka dorosłość 3.0 (czy 4.0).

    I kiedyś jedna bliska mi osoba powiedziała jedną mądrą rzecz: na odpowiedzialne rzeczy zawsze jest nieodpowiednia pora. Miała tu na myśli i dziecko, i własną firmę. Dlatego jeśli czuję, że daną rzecz chcę zrobić teraz, to mam ją zrobić, bo zawsze znajdę tysiące powodów, dla których może jednak lepiej nie podejmować takiej decyzji. I… miała rację.

    Dlatego nie warto patrzeć na decyzje znajomych (i namiętnie scrollować FB, bo ten to już to, a tamta to już troje dzieci ma), robić tak jak się czuje. Mając te 20, 25 czy 50 lat :D

    • Właśnie, w punkt – do każdej decyzji trzeba we własnym tempie dojrzeć. A oglądanie się w tych kwestiach na innych, uleganie namową i temu, czego się od nas aktualnie oczekuje nie jest najlepszym pomysłem.

  • Paulina Maj

    Jestem od Ciebie młodsza o pięć miesięcy. Wzięłam ślub w wieku (niecałych) 23 lat, a moi rodzice są rozwiedzeni. Szach-mat!
    A tak serio – myślę, że dużo zależy od osoby. Niektórzy biorą ślub bo tak wypada, inni dlatego, że chcą i czują, że to dobry moment. Inni na razie nie czują się na siłach. Dopóki dwie osoby w związku czują się zadowolone, to kompletnie nie widzę problemu :)
    A czasy – owszem, zmieniły się. Teraz chyba nawet bardziej popularne jest skończenie studiów, robienie kariery i korzystanie z uroków młodości, niż zamykanie się w czterech ścianach związku i rodziny.
    Dodam, że większość moich znajomych jeszcze nie jest po ślubie, choć wiele z nich jest w stałych związkach ;)
    PS Ja się dłuugo zarzekałam, że ślub to dopiero tuż przed trzydziestką, ale przyszedł taki moment, że zmieniłam zdanie. I to też jest spoko.

    • Na potrzeby tekstu muszę czasem uciec się do generalizowania pewnych społecznych tendencji – nie twierdzę, że jako dorośli powtarzamy jeden do jeden to, co ze swoim życiem zrobili nasi rodzice. Ale wychowując nas, przekazali nam pewne wartości, na tym polega socjalizacja dzieci i od tego już raczej ciężko się odciąć.

      Może to kwestia tego, skąd pochodzę, ale jestem z małego miasta (w którym ludzie nadal chyba jeszcze bardzo ochoczo hołdują tradycyjnym wartościom) i patrząc na moich rówieśników pokusiłabym się o stwierdzenie, że dla nich te czasy za bardzo się nie zmieniły – zamiast cieszyć się życiem, wolą bardzo szybko – jak to nazwałaś – zamknąć się w czterech ścianach związku i rodziny.

      Szanuję to, że inni mają odmienne ode mnie poglądy na tę kwestię. Tekst powstał właściwie dlatego, że czasem, kiedy patrzę na niektóre dziewczyny, które tak młodo wychodzą za mąż, to się o nie martwię, bo zachowują się tak, jakby nie widziały dla siebie innych rozwiązań w życiu. Oglądają się na to, co wypada i czego się od nich oczekuje.

  • Ala

    Tekst dużo dający do myślenia, bo i temat wzbudzający wiele kontrowersji. Ja jeszcze nie jestem na etapie dorosłości 2.0 (dałabym sobie takie 1,7 😉 ), ale sprawa przez Ciebie przytoczona równiez mnie nurtuje. Bo mimo tego że czasy się zmieniły, to mam wrażenie że miejscami mentalność pozostała ta sama: po co studia, podróże, samorozwój, realizowanie swoich marzeń kiedy można wziąć kredyt, ślub i rodzić dzieci? Nie odpowiada mi takie rozwiązanie, a wydaje się że jest jedynym popieranym przez społeczeństwo. Drażni mnie takie podejście, ale z drugiej strony jeśli ktoś ma taką definicję szczęścia i spełnienia, to droga wolna!
    Post ładnie to wszystko ubiera w słowa, jak zwykle 😄
    Pozdrawiam i do napisania 😊

    • Ja się czasem zastanawiam, czy realizowanie takich tradycyjnych wartości przez młodych ludzi nie jest przypadkiem wyrazem sprzeciwu wobec tego, że nasze społeczeństwo coraz bardziej się laicyzuje, a obyczajowość robi się coraz swobodniejsza.

SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...