Spódnice w górę!

Babska HIPOKRYZJA

Okazało się ostatnio, że jestem skończoną hipokrytką. I już Wam wytłumaczę dlaczego.

Jeśli jesteście tu już od dłuższego czasu (albo cierpieliście pewnego dnia na paskudny atak nudy, w wyniku czego przekopaliście się przez moje archiwum), to zdążyliście mnie trochę poznać – wiecie jakie z grubsza mam poglądy na rolę kobiety we współczesnym społeczeństwie i wiecie, że lubię z bloga robić poligon walki o równouprawnienie i dużo szczekam o feminizmie.

I uwaga – przed momentem padło słowo “RÓWNOUPRAWNIENIE” i chciałabym, żebyście na potrzeby dalszych rozważań je sobie dobrze zapamiętali.

A teraz opowiem Wam pewną historyjkę.

Prozaiczną, o zepsutym włączniku światła w łazience. No więc – zepsuł się. Niby nie włączał jedynej lampy w łazience, ale za to tę strategiczną, sufitową. Bez niej to człowiek ani dobrze w tej łazience nie posprząta, ani siebie za bardzo w lustrze rozpoznać nie jest w stanie. Ja o prądzie pojęcia najzieleńszego nie mam (a że tatuś od zawsze ma wybitne szczęście do porażeń prądem w wyniku drobnych prac domowych przy instalacji elektrycznej, a ja żywię gorące przekonanie, że jestem wobec tego genetycznie predysponowana do przejęcia po nim tej prądo-przyciągającej skłonności, to staram się nie tykać niczego, do opisu czego wykorzystuje się pojęcie woltów), a elektryk nie mógł dojechać.

I tak przez kilka tygodni chodziliśmy wokół tego włącznika: ja i mój facet, który w zaistniałej sytuacji stał się dla mnie jedynym pretendentem do zdobycia nagrody dla domowego elektryka roku za przywrócenie godziwych warunków egzystencji w łazience.

Najpierw rzucałam w eter subtelne aluzje, że się włącznik zepsuł, a fajnie by było, gdyby zepsuty nie był. Nie działało. Potem prosiłam. Najpierw grzecznie, potem mniej grzecznie, bo i ten włącznik i ten brak reakcji zaczęły mnie w pewnym momencie nieziemsko denerwować i frustrować. Nadal zero reakcji.

I kiedy po trzech tygodniach tych w miarę uprzejmych próśb nie wytrzymałam i wylał się ze mnie wreszcie ten potok niezbyt wyszukanych inwektyw, to darłam się jak wściekła, a słychać było mnie zapewne w dwóch kolejnych klatkach. Mogę się nawet założyć, że słysząc tę furię, jaka przetoczyła się przez mury mojego mieszkania, sąsiedzi z marszu zaczęli dokonywać prewencyjnych przeglądów własnych instalacji, żeby sobie podobnej awantury za wczasu oszczędzić.

A że jestem cholerykiem, to jeszcze szybciej niż wybucham się uspokajam, więc kiedy mój rozsądek wrócił na swoje zwykłe miejsce, to zaczął mnie bombardować wyrzutami sumienia i mówić, że to nie było w porządku.

I teraz wrócimy do dzisiejszego słowa-klucza: RÓWNOUPRAWNIENIA.

Moje zachowanie odnośnie włącznika było głupie. Abstrahując już od tego, ile w przypadku mojego faceta rzeczy, o które go proszę, nabierają mocy przerobowej, wymaganie od niego czegoś, co stereotypowo jest domeną mężczyzn jest w sumie nie fair. W końcu sama tak zaciekle walczę o to, żeby nie traktowano w ten sposób kobiet, a nagle lecę z wymaganiami po typowych przymiotach, w jakie nasza kultura wyposażyła męską część populacji.

Facet może znać się na elektryce. Ale nie musi. Facet może potrafić używać wiertarki. Ale nie musi. Facet może umieć naprawić cieknący kran, ale nie musi. Tak jak ja nie muszę gotować, prać i prasować, jeśli nie mam na to ochoty, albo tego po prostu nie potrafię. Bo na tym właśnie powinno polegać w dzisiejszych czasach RÓWNOUPRAWNIENIE – na swobodzie angażowania się w te zajęcia, w których faktycznie jesteśmy dobrzy bez obawy, że ktoś będzie nas przez to osądzał.

I jak tak sobie nad tym myślę, to muszę przyznać, że facetom naprawdę jest w dzisiejszych czasach dość ciężko.

Nie wiem, czy widzieliście ostatnio nową reklamę AXE. Tak z grubsza chodzi w niej o to, jak mężczyźni w dzisiejszych czasach mierzą się z mitem męskości i z tym, czego w naszej kulturze się od facetów wymaga. No bo czy mężczyzna – mając na względzie cały bagaż znaczeniowy tego słowa – może płakać, ubierać się na różowo, lubić puchate kotki, nosić długie włosy, bać się? Jeszcze ciągle nam wszystkim wydaje się, że facet to powinien żuć pszczoły, skórę mieć z tytanu, a słowo “emocje” znać jedynie z książek i PMS-ów swojej kobiety. Ale, uwaga – breaking news! – nie są pozbawionymi uczuć i problemów cyborgami. Nikt z nas nie jest.

 Całkiem niezły zamęt.

Teraz już rozumiecie, dlaczego jestem hipokrytką? Tak mi to #girlpower uderzyło do głowy, że nawet nie pomyślałam o tym, że nie tylko kobiety muszą się ciągle bić o swoje – faceci też nie mają lekko. Stają przed ogromem sprzecznych oczekiwań, którym muszą sprostać. Też mają swoje stereotypowe demony, z którymi muszą walczyć.

W końcu wszyscy żyjemy w tak samo skostniałym mentalnie społeczeństwie.

Do napisania!

JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ TEN POST, TO POPCHNIJ GO DALEJ W INTERNET I UDOSTĘPNIJ

 👇🏻

SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...