Spódnice w górę!

8 rzeczy, które robię, gdy jestem sama w domu

Jeden z moich ulubionych podręczników do psychologii uparcie twierdzi, że człowiek to istota społeczna. Że do w miarę sprawnego funkcjonowania są mu potrzebni inni ludzie, a w wyjątkowo skrajnych przypadkach ta zmasowana obecność innych reprezentantów homo sapiens co poniektórych nawet wybitnie uszczęśliwia.

Well, to nie ja. Znaczy no wiecie – czasem mnie nosi, usilnie potrzebuję pouprawiać knajping i w jakimś miłym towarzystwie zeżreć z dwie michy dobrego włoskiego makaronu, czasem brak mi kompanów do planszówek, czasem miło pogadać z kimś, kto w przeciwieństwie do psa mi odpowie, no i wypady do kina w pojedynkę wcale nie są przyjemne – ale tak generalnie twierdzę, że spanie i spędzanie czasu we własnym towarzystwie to dwie najzacniejsze i najtańsze przyjemności dostępne człowiekowi. Ja po prostu lubię być sama. Ba! Nawet nie chodzi o to, że lubię – ja tego potrzebuję!

Być może mogłabym zrzucić to na karb bycia introwertykiem* (lub na wyjątkowo nasilający się w ostatnim czasie ludzio-wstręt), ale jakakolwiek wzmożona aktywność wyjazdowo-towarzyska zazwyczaj kończy się w moim przypadku dziką irytacją, zmęczeniem i chęcią plucia jadem na odległość. Po weekendowym wypadzie obowiązkowo muszę poszwędać się kilka dni w dresie na trasie komputer-lodówka, towarzyską eskapadę odchorowuję na kanapie w czułych objęciach z YouTube’em, a za wyjątkowo wyrafinowaną formę tortur uważam niedzielne wizyty w galeriach handlowych (niby omijam takie przybytki szerokim łukiem, bo nie po to człowiek wymyślił Internet, żeby się teraz po sklepach szwędać, ale czasem Luby mnie zmusi i przysięgam – nie mieliście nigdy do czynienia z aż tak upierdliwie pokrzywdzonym i marudnym człowiekiem). Po prostu dla zachowania dobrej kondycji psychicznej i względnej równowagi emocjonalnej muszę od czasu do czasu pobyć w trybie “moja piżama, moje książki i mój Netflix”, warcząc przy tym ostrzegawczo o święty i niczym niezmącony spokój.

* (nie lubię tego określenia, bo stało się ostatnio takie cholernie modne – teraz to każdy w Internecie chwali się, że jest introwertykiem)

I tak sobie w pewnym momencie pomyślałam, że ten mój tryb wewnętrzny może być blogowo pożyteczny. Bo nie dość, że ja po prostu lubię pobyć sobie czasem sama ze sobą, to przy okazji osiągnęłam level master w organizowaniu sobie tych chwil. A tak się akurat składa, że większość moich ulubionych czynności, którymi zazwyczaj wypełniam sobie te urocze chwile dobrowolnego odosobnienia, zupełnie nie nadaje się do upubliczniania. Dlatego właśnie powstał ten wpis – po pierwsze: dla waszej rozrywki. Po drugie: jeśli kiedykolwiek po przeanalizowaniu swojej własnej aktywności sam na sam doszliście do wniosku, że chyba jednak jesteście dziwni, to wiedzcie, że nie. Nie tylko wy tak macie.

Oto 8 rzeczy, które robię, gdy jestem sama w domu:

  1. Ciupię w SingStara. Granie w gry karaoke na konsoli z innymi ludźmi wcale nie jest zabawne. Człowiek się peszy, krępuje, usiłuje nie fałszować, do czego organicznie nie jest zdolny, bo na loterii genetycznej wylosował talent w słowa, nie w dźwięki, przez co cała zabawa traci sens. Natomiast gdy człowiek jest sam… to tak w wykonanie I Want It All wczuwał się tylko Freddie Mercury. I kij, że mieszkam w bloku i słyszą mnie sąsiednie trzy klatki.
  2. I’ve got the moves like Jagger. Sama w domu, ze słuchawkami na uszach staje się mistrzem ekwilibrystycznych choreografii. I to są jedyne warunki, w jakich ja mogę tańczyć, bo w moim przypadku “tańczyć” mogłoby być synonimem “miotać się jak rażony prądem”.
  3. Łażę w kółko ze słuchawkami na uszach – to dlatego czipsy nie odkładają mi się w postaci tłustej okładziny na tyłku. I to dlatego też cierpię na wybiórczą głuchotę. Nie wiedzieć czemu sprawia mi to dziką przyjemność. To tak, jakby mój tryb wewnętrzny miał swój tryb wewnętrzny. I zawsze wtedy wpadam na najgenialniejsze pomysły. Lepsze przychodzą mi do głowy tylko podczas mycia zębów.
  4. Latam w piżamie. Zawsze twierdziłam, że piżama jest najzacniejszą formą ludzkich osiągnieć cywilizacyjnych. Gdybym tylko mogła, nosiłabym ją w wersji nocnej, podomowej i wyjściowej. I zawsze skaczę z radości jak szalona fretka, gdy mam okazję moją piżamową fantazję wcielić w życie i nie musieć pod presją oskarżycielskich spojrzeń i sugestii pozbywać się mojego ukochanego outfitu.
  5. Wiecie co mnie jeszcze szalenie bawi, gdy jestem sama? Oglądanie Amy Schumer i nie tłumaczenie się nikomu, dlaczego śmieszą mnie niezbyt wybredne dowcipy o waginach. Generalnie oglądanie wszelkich #guiltypleasures i bycie niepodzielnym władcą pilota. I YouTuba. Bo jeśli chodzi o filmy i seriale, nie znam słowa kompromis.
  6. No i ta swoboda – mogę gadać do siebie i nie muszę się zupełnie przejmować, że ktoś weźmie mnie za wariatkę. Co niestety często mi się zdarza, bo mówić do siebie lubię i robię to non-stop. Również w miejscach publicznych. I o ile jestem na spacerze z Futrzastą to jeszcze jakoś aż tak nie dziwi. Ludzie widząc na ulicy kobietę wygłaszającą tyrady do psa pewnie myślą sobie “No cóż, nie każdy ma w życiu lekko”, ale szoku nie ma. Gorzej jak ta kobieta idzie bez psa…
  7. Będąc sama niejednokrotnie doskonalę też sztukę #tumiwisizmu i #masztowdupizmu. Wali mnie, że śmieci są nie wyniesione. Wali, że zlew zawalony. Wali, że trzeba w końcu zrobić pranie. Ja tu książkę czytam. I nie wstanę, dopóki nie skończę. Czasem trzeba sobie odpuścić.
  8. No i mogę bez krępacji ulegać mojej nerwicy natręctw, bez durnych pytań o to, dlaczego przesuwam ten wazonik o 2 centymetry w prawo, a potem 3 w lewo po raz osiemnasty w przeciągu ostatniej godziny. Przesuwam, bo stał krzywo!

A Wy co robicie, kiedy jesteście sami w domu?

Do napisania!

podpis

unnamed-1024x1024

SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...