Spódnice w górę!

Ze Spódnicowego Facebooka #2

Oto i ona – kolejna porcja fejsbukowych statusów, którą ku Waszej uciesze ratuję od zapomnienia i publikuję na Spódnicach. Bawcie się dobrze 😉

Część pierwsza: Ze Spódnicowego Facebooka #1 


Luby przyniósł mi kwiatki. Całkiem fajnie, tylko za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, co takiego przeskrobał, że aż różami mnie próbuje podejść… Podejrzane.


Podróże są bardzo fajne. Są fajne, bo w pewnym momencie musisz wrócić do domu. I jak już do tego domu wrócisz, to okazuje się, że twój kot (którego dotychczas nie podejrzewałeś o jakiekolwiek przejawy uczuciowości wyższej) jednak cię kocha. No bo jak cię nie było, to z tęsknoty zaniechał posiłków (wzgardził nawet świeżą wołowinką i antrykotem, który pod wybredny nos podtykała mu Rodzicielka), ignorował domowników bardziej niż zazwyczaj, chodził osowiały, kuwety postanowił nie nawiedzać wcale i zdecydował się na stałe wprowadzić do twojej szafy, gdzie całymi dniami spał zamotany w wyjściowe kiecki. Aż tu nagle właścicielka z obczyzny wróciła. I odkąd wróciła, to kota od własnych kolan odkleić nie może, a jak już się jej to przypadkiem uda, to chodzi za nią futrzasty cień, który ma strasznie dużo do powiedzenia i który co chwila próbuje się łasić i wryć z powrotem na kolana. Fajnie mieć świadomość, że jest się dla swojego kota najważniejszą osobą na świecie i żaden antrykot tego nie zmieni.


Jesteśmy na lotnisku, strefa bezcłowa do mnie mruga z oddali:

– Luby, to ty sobie tu postój ładnie w kolejeczce, a ja sobie śmignę przez bezcłówkę – rzucam mu przez ramię, a on na to wypluwa w moją stronę z przekąsem:

– Ale na samolot zdążysz?


Zostałam bezapelacyjnie żywą sensacją sąsiedztwa. No bo nie dość, że konsekwentnie dzień w dzień podczas porannych przechadzek z Futrzastą pokazuje się sąsiadom w szałowej stylizacji „a oto moja rozmemłana piżama” i fryzurze „piorun mi trzasnął we włosy”, i nie dość że regularnie daje im przyprawiające o zawał serca show parkując równolegle Synusiem pomiędzy ich wypasionymi furami, to jeszcze organizuje sobie na balkonie polowe studio fotograficzne i przez bite dwie godziny latam z aparatem nad babskimi kosmetycznymi pierdółkami śpiewając sobie pod nosem Madonnę… Biorąc to wszystko pod uwagę chyba mam szansę w niedługim czasie dorobić się statusu lokalnej atrakcji turystycznej.


Biegałam. Teraz tylko podłączę sobie jeszcze respirator i jestem jak nówka.


Luby dzisiaj towarzyszył mnie i Futrzastej podczas kociego mani pedi u weterynarza. Wychodzimy z gabinetu, a on mówi:

– Jaka Kota była dzisiaj grzeczna! Ani razu nawet doktora nie próbowała ugryźć.

– No – zgadzam się z nim – to dobrze, bo powoli kończą mi się już gabinety, w których jej jeszcze nie znają. Poprzedni weterynarz zwątpił w swoje zawodowe powołanie po ostatnim szczepieniu i stwierdził, że jeszcze żadnego kota aż tak się nie bał…


Czytam sobie właśnie „Grę o tron” George’a R.R. Martina, a tam jedna z bohaterek tak wypowiada się o pewnym rycerzu: „Owszem, Beric Dondarrion był przystojny, lecz przy tym potwornie stary, miał prawie dwadzieścia dwa lata”.

Jeśli on był potwornie stary mając prawie dwadzieścia dwa lata, to mi z moimi już prawie dwudziestoma trzema wiosnami na karku czas chyba umierać. Damn it! A ja myślałam, że nadal jestem piękna i młoda.


Trochę mnie ostatnio poniosło podczas wizyty u fryzjera, tak też mój obecny wizerunek można by skwitować następująco:

-wyglądam albo jak beznamiętna pensjonarka (której ktoś siekierą odrąbał charakter),

-albo jak uwikłany w średniowieczny system feudalny paź.

Której opcji by nie wybrać, to i tak ilekroć zobaczę swoje odbicie w lustrze zaczynam wyć, zawodzić, ryczeć i przeklinać fryzjera do dziesiątego pokolenia włącznie.


Rodzicielka była uprzejma pożyczyć mi swoje szpilki, uprzedzając lojalnie, że choć piękne, to cholernie niewygodne. Na odchodne rzuciła mi jeszcze z troską:

– Tylko jak będziesz w nich padać, to nie zadrap!


Luby proponuje wyjście do kina:

– Ej, no weź, to film o Enigmie…

– Jak o Enigmie, to idź sobie sam – skwitowałam z wrodzoną wredotą wylewającą się uszami. Po czym po paru godzinach targana pewnym przeczuciem pytam Lubego:

– A czy ten film, na który chciałeś iść, a ja cię za to ofuczałam, to nie jest przypadkiem „Gra Tajemnic”?

– No jest.

– Ej, trzeba było od razu mówić, że gra w nim Benedict Cumberbatch, to nie byłabym taka oporna!


Jako jednostka zmotoryzowana od przeszło trzech lat odniosłam dzisiaj dwa wiekopomne sukcesy:

– po pierwsze okiełznałam radio w Synusiu i zdołałam po raz pierwszy samodzielnie (tj bez pomocy Lubego) ustawić sobie aktualnie preferowaną stację,

– po drugie bez grożenia reszcie świata niezwłocznym unicestwieniem i oszczędzając tył własnej fury, a maskę samochodu sąsiada, od strzału zaparkowałam równolegle (ten niebywały motoryzacyjny sukces może mieć coś wspólnego z faktem, że wreszcie przestałam sie upierać przy próbach wykonania tego manewru przodem).

Motoryzacyjna pierdoła roku – to JA!


Noszenie kapeluszy wymaga niemałej kondycji. Kondycji Lubego konkretnie, bo mój nienękany Chodakowską od przeszło kilku miesięcy odwłok nie nadążył w pogoni za niesionym wiatrem kapeluszem. Jak dobrze, że Luby tak szybko biega, bo byłabym o jedno nakrycie głowy uboższa, a za to o wiele bliższa zawału.


Czas spojrzeć prawdzie w oczy: leżenie w piżamie pod kołdrą i tulenie komputera nijak nie przybliża mnie do napisania magisterki – damn it! A myślałam, że będzie tak prosto…


Facebook zaczął mi dzisiaj wypominać, że od mojej matury minęło już 5 lat. No co za gad! Wcale nie jestem jeszcze aż tak stara!


Po więcej zaglądajcie na  Spódnicowego Facebooka 😉

Do napisania!

podpis

Sg!