Spódnice w górę!

Marcowe mazidła

Cześć Robaczki! Niesamowicie mnie ten dzisiejszy wpis cieszy, bo zgodnie z zeszłomiesięczną obietnicą, cały będzie poświęcony pielęgnacji – i to wszelkiej, bo i ciała, i włosów, i twarzy. Tak też nie przedłużając, zaczynamy!


SONY DSC

Na początek chcę wam polecić olejek do kąpieli z Bielendy o zapachu mandarynki i werbeny. Pachnie obłędnie, wystarczy wlać go do wody dosłownie odrobinę, żeby mieć wannę pełną piany i móc się zrelaksować i odpocząć po ciężkim dniu. Dostępny jest chyba w aż pięciu wariantach zapachowych, więc z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Jakiś wybitnych właściwości pielęgnacyjnych raczej nie posiada, ale z pewnością nie przesusza skóry tak bardzo, jak typowy płyn do kąpieli. Bardzo fajny, tani i wydajny umilacz wieczorów.

Jakiś czas temu pisałam wam o świetnym balsamie z Neutrogeny, który w moim osobistym mniemaniu jest w nawilżaniu mojej wybitnie suchej skóry niezastąpiony (co dokładnie na jego temat napisałam możecie przeczytać tu). Uwaga, uwaga! Znalazłam coś jeszcze lepszego! To emolientowy balsam lipidowy od Lirene. I jest obłędny. Genialnie nawilża, łagodzi skórę po depilacji, zmniejsza jej szorstkość spowodowaną rogowaceniem okołomieszkowym (moja odwieczna zmora), a do tego ma bardzo lekką konsystencję, bardzo łatwo się rozprowadza na skórze, szybko wchłania i uroczo pachnie. Skóra po zastosowaniu go wygląda obłędnie – jest nawilżona, jędrna, zadbana, wręcz idealna. Jak na drogeryjny balsam do ciała to do najtańszych nie należy, ale z pewnością wart jest swojej ceny i gorąco wam go polecam, bo naprawdę przez długie lata namiętnego kultu Neutrogeny nic mi w ręce od niej lepszego nie wpadło, aż do momentu, kiedy odkryłam właśnie ten produkt.

SONY DSC

L’oréal Serioxyl to linia kosmetyków przeznaczona do włosów cienkich, dzięki której to włosy powinny stać się grubsze i gęstsze. Dodatkowo owi dwaj widoczni na zdjęciu delikwenci są z serii dedykowanej włosom farbowanym, więc można by się spodziewać, że dzięki nim kolor nie będzie się aż tak szybko wypłukiwał. I wiecie co? Wszystko, co producent napisał na etykiecie to bzdura wierutna. Mogę być w błędzie, ale jak dla mnie, to z genetyką nie wygramy i jeśli natura zaordynowała nam włosy cienkie, to raczej takie już one będą, niezależnie od tego, jakie mazidła na nie aplikujemy, to po pierwsze. A po drugie to ciągle i niezmiennie hołduję przekonaniu, że generalnie zadaniem szamponu jest oczyszczanie włosów i skóry głowy, a odżywki nawilżanie. Koniec kropka. Co zaś tyczy się włosów farbowanych, to pigment tak czy siak w końcu się wypłucze, niezależnie od tego, jakich kosmetyków się używa (zawsze wychodziłam z takiego założenia, ale mimo to stwierdziłam, że dam im szanse i sprawdzę, czy faktycznie stosowanie kosmetyków dedykowanych włosom farbowanym pod względem utrzymywania się koloru na włosach robi jakąkolwiek różnicę – nie robi! Zamiast inwestować w takie serie, lepiej zaopatrzyć się w coś, co dobrze myje i dobrze odżywia – bo to jest właśnie zadanie szamponu i odżywki). I w tym momencie pewnie zachodzicie w głowę, dlaczego w takim razie te dwa produkty znalazły się w marcowych ulubieńcach. Bo do włosów cienkich są idealne, z tym, że nie robią tego, co producent nam wciska, że będą robiły. Zacznijmy od szamponu – cholernie dobrze oczyszcza, nie przesuszając przy tym włosów. Jest pod tym względem fenomenalny – radzi sobie nawet ze zmywaniem z włosów olejów i to od razu, przy pierwszym myciu. Odżywka natomiast jest idealna do włosów takich jak moje, które są cienkie, które wiele produktów obciąża i sprawia, że wyglądają po prostu źle, a do tego w oryginale są kręcone, czyli wysoko porowate, bardzo suche i puszące się – jest lekka (ma konsystencje żelową) ale również bardzo dobrze nawilża. Jako seria do włosów cienkich, to te produkty są naprawdę świetne, bo właściwie je pielęgnują, ale nie ma się co łudzić, że sprawią, że włosy będą grubsze i gęstsze – to w tym przypadku czysta marketingowa bujda. Dodatkowo oba te produkty pachną miętą. Gdy tylko je powąchałam, to od razu byłam kupiona – bardzo spodobała mi się idea włosów pachnących mentolem. Dzięki temu, że one są właśnie miętowe, to fajnie skórę głowy chłodzą i ma się wrażenie takiej świeżości na głowie. W każdym bądź razie posiadaczkom włosów cienkich serdecznie tą serię polecam.

SONY DSC

 Co zaś tyczy się pielęgnacji twarzy, to w ubiegłym miesiącu prym wiodły trzy produkty. Pierwszym z nich jest nawilżający krem do twarzy Bioderma Hydrabio Riche – krem, który w mojej kosmetyczce jest absolutną pielęgnacyjną podstawą. Bardzo dobrze nawilża, szybko się wchłania, makijaż się na nim trzyma i ma bardzo delikatny zapach, za co go cenie, bo zbyt intensywne zapachy z kosmetykach do twarzy bardzo mnie drażnią. Kolejnym pielęgnacyjnym ulubieńcem był bez wątpienia krem pod oczy Hydraphase Intense Yeux od La Roche-Posay. Nasłuchałam się na jego temat ochów i achów na YT, pobiegłam kupić i szczerze mówiąc początkowo byłam nim rozczarowana. Krem ma żelową i bardzo lekką konsystencję i pomimo obecności w składzie kwasu hialuronowego wydawał się wcale okolic oczu nie nawilżać. Jak się jednak okazało, żeby go docenić potrzebowałam po prostu czasu. Krem nawilża fenomenalnie i zdecydowanie się z nim już nie rozstanę, bo jest bardzo dobry. Dodatkowo dzięki temu, że jest taki lekki, to idealnie sprawdza się zarówno na noc, jak i na dzień pod makijaż. Polecam gorąco! Ostatnim specyfikiem do pielęgnacji twarzy jest serum z witaminą C Auriga Flavo-C. Teoretycznie jest to preparat przeciwzmarszczkowy i umówmy się, że może i moja skóra jeszcze nie wymaga takiej pielęgnacji, ale używam go prewencyjnie. Witamina C jest generalnie świetnym antyoksydantem i pomaga skórze zwalczać wolne rodniki, więc tak naprawdę niezależnie od metryki warto ją w swoją pielęgnację włączyć. Dodatkowo, a co powinno spodobać się zwłaszcza osobom borykającym się z wszelkiej maści niedoskonałościami i trądzikiem, pięknie rozjaśnia wszelkie pojawiające się na skórze przebarwienia. Serum z Aurigi ma w składzie bardzo stabilną postać witaminy C, a opakowanie idealnie dopasowane do jej przechowywania, więc jeśli zastanawiacie się nad kupnem specyfiku z witaminą C, to gorąco wam Flavo-C polecam.

SONY DSC

A teraz dam niebywały popis – pokuszę się o opisanie zapachu, a – wierzcie mi – jestem w tym beznadziejna ;) W każdym bądź razie mam wam dzisiaj do pokazania jedne z moich ulubionych perfum – Daisy Dream od Marca Jacobsa. To już moja kolejna Daisy, w swojej kolekcji mam również wersję Eau So Fresh i muszę przyznać, że są to moje ulubione zapachy. Są delikatne, świeże, subtelne, dziewczęce – i takie właśnie perfumy lubię.

Daisy Dream jest bardzo delikatnym i subtelnym zapachem, uderzającym w tony kwiatowo – owocowe. Uwielbiam w tych perfumach też design flakonów, bo są przecudnie urocze.

A na koniec ciekawostka – ilustracja mojego najnowszego zboczenia kolorystycznego. Zafiksowałam się ostatnimi czasy na różach i to właśnie one królowały na moich paznokciach. Nawet nie byłam świadoma faktu, że posiadam aż tyle różnych odcieni brudnego różu…

SONY DSC


Na dziś to już wszystko, a wy dajcie znać, jakie mazidła wam w ostatnim czasie skradły serce :)

Do napisania!

podpis 2

Leave A Comment

Your email address will not be published.

This site is using the Seo Wizard plugin created by http://seo.uk.net/