Spódnice w górę!

Pierwszy tydzień po założeniu aparatu ortodontycznego – czy to boli?

Od zeszłego piątku noszę aparat ortodontyczny.

Piszę o tym dzisiaj z dwóch powodów. Przede wszystkim sama chcę pamiętać, jak to było. Aparat będę nosić bardzo krótko, tylko rok, nie zdążę się nim nacieszyć, a dla mnie to COŚ, coś ważnego, ekscytującego, co bardzo mnie cieszy. Od tygodnia chodzę z lusterkiem i cały czas przyglądam się, jak ten mój aparat wygląda. Po prostu – jaram się tym.

Ale jest też ważniejszy powód, dla którego piszę ten tekst – ja sama bardzo panikowałam przed założeniem aparatu, szperałam w Internecie, szukałam informacji, chciałam wiedzieć, co mnie czeka, chciałam się na to przygotować, uspokoić. Bałam się bólu, bałam się ewentualnych ekstrakcji.

I dlatego właśnie publikuję ten tekst – dla ludzi, którzy boją się leczenia ortodontycznego i chcą się przygotować i uspokoić.

Zanim opiszę wam, jak wyglądał mój pierwszy tydzień po założeniu aparatu i w jakim stopniu to wszystko było bolesne, streszczę szybko i łopatologicznie mój plan leczenia.

Pomimo, że problem pojawił się w dolnym łuku, aparat muszę mieć też założony na zęby górne, bo to właśnie ich położenie spowodowało stłoczenie dolnych jedynek. Teraz w listopadzie ortodontka założyła mi tylko górny łuk, aparat na dolne zęby zostanie założony dopiero po trzech miesiącach.

Do łuku włączone mam zęby od szóstki do szóstki, nie mam założonych pierścieni, ani żadnych łuków podniebiennych, przed leczeniem nie miałam zakładanych separatorów, zdecydowałam się na aparat estetyczny, porcelanowy z metalowym drutem, bo chciałam, żeby mimo wszystko był widoczny – w końcu się nim cieszę, chcę go widzieć.

OK, to teraz przechodzimy do konkretów.

Dzień 1:

W moim przypadku założenie aparatu zajęło zaledwie pół godziny i było praktycznie bezbolesne. Co najwyżej momentami nieprzyjemne, chociażby wtedy, kiedy zamki były dociskane do zębów metalowymi przyrządami. I też nie jestem największą fanką zakładania drutu do zamków, czy nakładania na zamki ligatur.

Przez pierwsze pare godzin jedyne, co czułam, to nacisk aparatu na zęby. Po prostu czułam, że coś na nich mam. W żaden sposób nie było to uciążliwe. Jedynym problemem, który pojawił się zaraz po założeniu aparatu był problem z gryzieniem (chociaż próbowałam gryźć dwoma zębami, które do aparatu nie są włączone). Zęby zrobiły się tak tkliwe i delikatne, że w grę wchodziła tylko dieta płynna – co jest zupełnie normalne w ciągu pierwszych kilku dni. Ja jadłam głównie zupy-kremy i przeciery warzywno-owocowe dla niemowląt.

Potem sytuacja zaczęła się rozwijać. Najpierw zęby zaczęły mnie swędzieć. Wiem, jak absurdalnie to brzmi, ale czułam, jakby między zębami utkwiło mi coś, czego nie mogę wyciągnąć, a co cały czas mnie drażni. A potem pojawił się ból. Bolały mnie wszystkie zęby włączone do aparatu, zwłaszcza jedynki i dwójki. Bolały kiedy dotykałam ich językiem, kiedy ocierały się o nie wargi, nie byłam w stanie złączyć dolnej i górnej szczęki, zacisnąć zębów. Najgorzej było, kiedy przez nieuwagę uderzyłam sobie w zęby szczoteczką, albo łyżeczką – to był ból, który się wwiercał w mózg. Zaczął boleć mnie też staw żuchwowo-skroniowy, ale to tylko dlatego, że cały czas majstrowałam przy aparacie, oglądałam go i dotykałam językiem.

Miałam też problem z myciem zębów – były tak bolesne i tkliwe, że używanie elektrycznej szczoteczki nie wchodziło w rachubę. Z myciem samego aparatu problemów nie miałam, bo przy płynnej diecie nie ma z niego za bardzo czego wydłubywać.

Co mnie zaskoczyło – po założeniu aparatu nie miałam problemów z mówieniem, nie sepleniłam, nie plułam. Muszę się jedynie bardziej postarać, żeby móc zagwizdać (a co w moim przypadku jest dość istotne, bo w ten sposób informuję Futrzaste, że żarcie zostanie niebawem podane). Aparat w żaden sposób mi też nie przeszkadza, nie spowodował żadnych otarć na śluzówce, żadnych ran, mogę spać, na boku, na twarzy, nic mi się nie wbija, nie musiałam póki co używać wosku ortodontycznego do zaklejania zamków.

Bałam się też tego, że przez ingerencję aparatu w kości szczęki będę mieć problemy z bólami głowy, migrenami, ale nic takiego nie miało miejsca.

Zmieniły mi się trochę rysy twarzy, teraz mam taki jakby trochę bardziej suczy wyraz pyska.

Dzień 2:

Mimo, że aparat nie przeszkadza mi, kiedy śpię, to lubi mi się przez te kilka godzin w nocy przykleić do wewnętrznej strony warg i policzków. Co za pierwszym razem było dla mnie dość traumatyczne, bo po obudzeniu nie byłam w stanie otworzyć ust i chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się dlaczego.

Jeżeli chodzi o ból, to ten drugi dzień był najgorszy. Bolały mnie wszystkie zęby, na których założony mam aparat, zwłaszcza jedynki i dwójki, i bolały mnie non-stop, samoistnie. Leki przeciwbólowe trochę pomagały, najlepiej jednak sprawdzały się drzemki, bo kiedy spałam zupełnie tego bólu nie czułam. Nadal o gryzieniu nie było mowy i w grę wchodziły wyłącznie słoiczki, zupy-kremy i jogurty.

Co ciekawe – już w drugi dzień po założeniu aparatu zauważyłam, że zęby zaczęły się przesuwać i zmieniać swoje położenie.

Dzień 3:

Największym osiągnięciem dnia trzeciego było wbicie sobie ostatniego zamka z końcówką drutu w policzek przy próbie gryzienia. Więc była to pierwsza i ostatnia próba tego dnia, zwłaszcza że trudno było mi wyciągnąć ten cholerny drut ze śluzówki.

Pod koniec dnia zęby stopniowo przestawały mnie boleć, przestawały być tkliwe, delikatne, mogłam znowu korzystać z trzonowców, zamknąć usta, złączyć górną i dolną szczękę. Bolały mnie już tylko jedynki, dwójki i kły. Nadal pozostałam wierna blenderowi i słoiczkom.

Dzień 4:

Zęby praktycznie przestały mnie boleć. Tylko jedynki i dwójki były odrobinę bolesne i wrażliwe.

Zaczęłam próbować jeść normalnie. Idąc od trójek w tył zęby zaczęły być już całkiem sprawne i mogę nimi gryźć. To był pierwszy dzień, kiedy mogłam zjeść coś konkretniejszego, co nie przeszło przed konsumpcją przez blender – zjadłam sos boloński, makaron sobie podarowałam.

Najbardziej problematyczne tego dnia było mycie zębów. Szczoteczka elektryczna wchodziła w grę tylko, jeśli chodzi o trzonowce, przód nadal musiałam potraktować manualną.

Dzień 5:

Piąty dzień od założenia to był pierwszy dzień, kiedy przestałam być permanentnie głodna i zaczęłam jeść normalnie. I moim zmartwieniem zamiast „co zjeść?” było raczej „jak to potem wydłubać z aparatu?”.

Słoiczki i blender poszły w odstawkę. Nadal utrzymywała mi się nadwrażliwość i bolesność jedynek i dwójek, przez co nie mogłam odgryzać kawałków jedzenia, ale jeśli umieściłam coś w paszczy za pomocą noża i widelca, nie miałam problemów z pogryzieniem tego. Było spaghetti, było sushi, było bosko.

To był pierwszy dzień, kiedy udało mi się umyć elektryczną szczoteczką górny łuk.

Dzień 6:

Przez cały okres noszenia aparatu nie można jeść twardych rzeczy, takich jak orzechy, czy jabłka. I z tym się liczyłam, nie spodziewałam się tylko, że będę mieć aż taki problem z chlebem, surową papryką, czy twardszymi pomidorami. Ciężko było mi to pogryźć, cały czas boję się, bo wydaje mi się że mam bardzo słabe zęby. Poza tym – jadłam normalnie.

Zęby teoretycznie przestały mnie boleć, ale w momencie kiedy próbuję myć górny łuk szczoteczką elektryczną niejednokrotnie okazuje się, że co poniektóre są jednak wrażliwsze, więc dla bezpieczeństwa używam delikatnej szczoteczki manualnej przeznaczonej do aparatów.

Od momentu, kiedy mam aparat musiałam zaopatrzyć się w szereg nowych końcówek i samych szczoteczek, bo tylko tak jestem w stanie dokładnie wszystko wyczyścić. No i robię to po każdym posiłku, co każdorazowo zajmuje mi z 15 minut, więc nie przesadzę, jeśli powiem, że większość swojego dnia spędzam obecnie na czyszczeniu zębów.

I dzisiaj stała się kolejna ciekawa rzecz – pomiędzy jedynkami i dwójkami pojawiły mi się przerwy.

Dzień 7:

Dzisiaj bez zmian. Sytuacja około-zębowa taka sama jak wczoraj. Kolejne dni wyglądają podobnie.


Nie byłam pewna, czy w ogóle publikować taki tekst jak ten na blogu. Sami wiecie – ortodoncja raczej w dość nikłym stopniu koresponduje z tym, co zazwyczaj możecie tu przeczytać, dlatego też liczę się z faktem, że ten wpis może wcale nie cieszyć się popularnością.

Jak już mówiłam – zdecydowałam się na to przede wszystkim dla osób, które tak jak ja cierpią na około-stomatologiczną histerię i które uspokaja robienie dokładnego reaserchu i czytanie historii innych ludzi, którzy przechodzili przez to samo. Been there, done that. Tylko w historiach, które ja czytałam królowały ekstrakcje, progenie i ingerencje chirurgów szczękowych. A wiecie, co do zębów, to każdy przypadek jest inny i nie zawsze leczenie ortodontyczne musi mieć aż tak dramatyczny przebieg. Dlatego też chciałam puścić w internetowy eter tekst o tym, przez co przeszłam po założeniu aparatu – dla równowagi i ku pokrzepieniu tych, którzy panikują przed wizytą u ortodonty.

Polecam wam też bloga zadrutowani.pl – znajdziecie tam baterie wiedzy o tym, jak funkcjonować z aparatem. To świetne miejsce, korzystam z niego cały czas.

Z perspektywy czasu żałuję tylko jednej rzeczy – że ja swój reaserch zaczęłam robić jeszcze zanim omówiłam z moją ortodontką plan leczenia, bo przez to tylko niepotrzebnie się nakręciłam i wpadłam do gabinetu z płaczem i pytaniem “To które zęby trzeba będzie usunąć?!”. Więc wiecie, nie ma się co z tym śpieszyć, serio.

Z mojej strony na dzisiaj to tyle, mam nadzieję że przyszłym zadrutowanym ten tekst faktycznie okaże się przydatny.

Do napisania!

 

 

 

Podziel się:
Facebook
Google+
https://spodnicewgore.pl/pierwszy-tydzien-zalozeniu-aparatu-ortodontycznego-boli/
Twitter
SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...