Spódnice w górę!

SZORTY #5

Czas na kolejną porcję SZORTÓW. Lubię je, pojawiają się na moim Facebooku non-stop i bardzo bym nie chciała, żeby zaginęły bezpowrotnie w odmętach Internetów. Dlatego co jakiś czas zbieram je wszystkie do kupy i publikuję raz jeszcze, na blogu. Takie hobby.

Dotychczas na blogu ukazały się:

SZORTY #1

SZORTY #2

SZORTY #3

SZORTY #4

To co? Zaczynamy?

PS. W tekście pododawane są linki do innych tekstów z bloga – tak tylko mówię, gdyby ktoś miał ochotę poczytać sobie coś jeszcze 😉


Jestem chora. Niby mam katar, ale wiecie – to taki męski katar, czyli spokojnie można by porównać go do początków agonii. A jak wiadomo, z katarem człowieku nie wygrasz, przymusowa rekonwalescencja na kanapie pod kocykiem wskazana. I nawet by mi się przyjemnie chorowało, gdyby nie fakt, że Luby się nade mną znęca. Tak, znęca – puszcza mi piłkę nożną i kładzie pilota poza moim zasięgiem. I sama nie wiem, co mnie szybciej wykończy – ta piłka, czy próba doczołgania się do pilota.

🤧😷🤒


Byłam właśnie w kinie na pewnym włoskim filmie i jego bohaterowie wymyślili tak świetne porównanie, że aż muszę je tu dalej popchnąć w świat.

Mianowicie:

Faceci są jak PCty – łapią wirusy, są zawodni i przy więcej niż jednej czynności się zawieszają.

Kobiety natomiast są jak komputery Mac – eleganckie, intuicyjne, dopracowane. A poza tym drogie i kompatybilne tylko między sobą.

No jakie to prawdziwe 😂


Właśnie poczułam się jak mamut. Musiałam zapytać dwunastolatka, co to jest ten mityczny, wyskakujący zewsząd CS (jak się okazało – Counter-Strike).

Tak to bywa, jak od dwóch dekad jest się na etapie grania w kulki. Człowiek nie jest obcykany w nowościach.


Lubemu odbiło. Zaczął chodzić na siłownię. Znaczy się – był raz. Ale kiedy dzisiaj proponowałam wspólne uwalenie się na kanapie, żeby w asyście kocyka, Futrzastej i czipsiorków nawiązać więź z Netflixem, on mi na to – „Nie maleńka, ja na siłownię idę”.

I poszedł.

A ja zaczęłam się martwić. No bo powiedzcie – czy to będzie dało się wyleczyć?!


Przy obecnych warunkach atmosferycznych stałam się zupełnie niezdolna do prowadzenia pojazdów mechanicznych.

I to wcale nie chodzi o to, że drogi skute lodem, temperatura wybitnie ujemna, a ja nie umiem w samochody.

Po prostu mam na sobie tyle warstw ubrań, że nie dość, że wyglądam jak samobieżny baleron, to jeszcze zupełnie nie jestem w stanie obrócić głowy. Ani zbyt wysoko podnieść ręki. A to nieco komplikuje sprawę, na takich skrzyżowaniach na przykład.


– Maleńka, wiesz co robisz w sobotę?
– Leżę, leżę, a potem jeszcze leżę?
– Nie, jedziesz do Wrocławia.
– Do Wrocławia? A po co?
– Na mecz.
– Never!
– Jedziesz.
– Nie jadę.
– A przypomnieć ci, kto cztery lata temu był z tobą na Madonnie?

Wiedziałam, że kiedyś mi to wyciągnie.

Czyli jednak jadę.


Z cyklu: jak upierdliwe jest życie z blogerką.

Wydziergałam nowy tekst. I to taki, że ognień normalnie. Flow miałam nieziemskie, perełka mi z tego wyszła.

Przed perełką jednak tekst miał jakieś 27 wersji.

I każdą z tych 27 wersji Luby musiał przeczytać.

I nie dość, że przeczytać, to jeszcze ustosunkować się do pytań kontrolnych: „Przekaz jest jasny?”, „A tekst zabawny?”, „Acz w swej zabawności dosadny?”, i „Czy ja oby na pewno nie przegięłam?”…

Faceci blogerek powinni mieć płacone szkodliwe. Serio.


Ten moment, gdy dostajesz ataku paniki, bo wydaje ci się, że zgubiłaś kluczyki od samochodu i szukasz ich nerwowo po kieszeniach i torebce, stojąc obok auta z WŁĄCZONYM silnikiem jest bezcenny.


Luby przeżył dzisiaj drobne załamanie nerwowe. Jako że rozwaliło mu się wiązanie w desce był lekko niezdolny do jazdy ze stoku, a ja wręcz przeciwnie – nijak kolejnych zjazdów nie chciałam odpuścić. Luby powiedział więc „To ty jedź na górę, zjedź, ja poczekam” i z momentem, gdy tylko usadowiłam swój zad w kolejce swoich słów pożałował. Bo trasa i owszem, z 11 kilometrów miała, ale ja podejrzanie długo nie wracałam. Minęło pół godziny, Luby zaczął się ciut niepokoić. Minęło 40 minut, Luby zaczął podejrzewać się o stan przedzawałowy. Minęła godzina, przeleciał helikopter ratunkowy, mnie nie ma, Luby dostaje histerii. Mija kolejnych dwadzieścia minut i wtem – różowa kulka triumfalnie zamajaczyła na horyzoncie. Luby podbiega i krzyczy:
– Gdzieś ty była tyle czasu?! Martwiłem się!
– No jechałam.
– Tak długo?!
– Bo wolno jechałam. Wolno i bezpiecznie.
– No ale aż tak wolno?
– No starałam się tak wolno, żeby wolniej można było już tylko stać.

Także tego – pierdoła sportowa na stoku 😂


Kupiłam sobie nową sukienkę, ale ewidentnie ktoś przewidział w niej za wiele miejsca na cycki. I tak się teraz zastanawiam: oddać sukienkę do krawcowej, czy może jednak siebie do chirurga, bo – uwierzcie mi – to nie pierwszy raz, kiedy producenci odzieży dyskryminują małobiuściaste jednostki.


Nie posądzałabym się o to nigdy, ale okazało się dzisiaj, że mam pewny ukryty talent – talent do nieracjonalnego pakowania się ponad miejsce w walizce i rzeczywiste potrzeby. Na trzydniowy wyjazd, gdzie większość normalnych ludzi zmieściłaby się z dobytkiem do kabinówki, ja potrzebowałam wielkiej walizki. W końcu gdzieś musiałam zmieścić te dwa okrycia wierzchnie, trzy pary spodni, cztery butów i dwie torebki. I gdy już się załamałam, że coś ze mną nie halo, to Luby wypalił: „Ty, też tyle mam…”.

No fajnie – czyli oboje jesteśmy wyjazdowo niereformowalni 😂 Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak w naszym wykonaniu wyglądałby wyjazd na okres dłuższy, niż tydzień. Chyba jedynie ciężarówką 😂


Przekopałam się dzisiaj przez własną szafę, bo zachciało mi się już tych wszystkich wiosennych kiecek i jak tylko udało mi się je wydobyć z tej bezdennej czeluści, to zorientowałam się, co mój kot robił całą zimę. No i teraz mam dylemat, o co w pierwszej kolejności zapytać wujka Google – czy o sposoby na szybkie odkłaczanie ubrań, czy o te na skuteczne oskórowanie kota. Bo o tipy na wychowanie gadziny pytać nie będę, ona jest niereformowalna.


Odkryłam dzisiaj na jakich zdjęciach wychodzę absolutnie fantastycznie, idealnie i no pięknie po prostu. Na zdjęciach rentgenowskich.


Kłótnia z psychologiem:
– … to się nazywa syndrom Otella i to się leczy! – wykrzykuje w szale.
– Nie wyjeżdżaj mi tu znowu z tym Otellem! Od pięciu lat mi to wmawiasz!
– Wmawiam?! Człowieku – to się nazywa diagnoza i za to się płaci!

Także tego – fakturę za kłótnię wysyłam pocztą 😉


Źródłem wszystkich dzisiejszych szortów jest oczywiście SPÓDNICOWY FACEBOOK.

Jeśli macie ochotę, zaglądnijcie też na mój INSTAGRAM, bo ostatnio jestem wyjątkowo sumiennym Insatgramowiczem (sama siebie nie poznaje) i codziennie pojawia się tam coś nowego.

Koniecznie napiszcie mi w komentarzach, jakie wpadki i śmieszne sytuacje zaliczyliście w ostatnim czasie – bo wiecie, grunt to mieć do siebie dystans 😉

Do napisania!