Spódnice w górę!

Opera – czy jest się czego bać?

Jakiś czas temu z Lubym mieliśmy okazję wybrać się do opery. Jako że miało to być moje pierwsze w życiu zderzenie z kulturą wysoką w tym właśnie jej wydaniu, miałam sporego pietra. No bo wiecie, opera nie jest miejscem jak każde inne, rządzi się swoimi prawami, nieobcy jej savoir vivre, wymaga pewnego obycia, umiejętności zachowania się w należyty sposób, uszanowania podniosłości okazji odpowiednim strojem, mówi specyficznym językiem, z tymi wszystkimi swoimi antraktami, librettami, ariami i recytatywami… No nie trudno w tej materii o gafę, więc moje obawy były jak najbardziej uzasadnione. Tak mi się przynajmniej wydawało. Czy słusznie? Otóż nie! Opery – jak się okazało – wcale nie trzeba się bać!

Po pierwsze…

… właściwie nie różni się ona tak bardzo od teatru. Jeśli zdarzało się wam bywać w teatralnych przybytkach i jesteście w miarę zaznajomieni ze stopniem formalności, jaki takiej okazji towarzyszy, to i z odnalezieniem się w operze większego problemu mieć nie będziecie. Przedstawienie operowe od teatralnego różni się jedynie tym, że dialogi zastąpiono śpiewem. Jedyną zagwozdką w całym tym zamieszaniu może być fakt, że opery są zazwyczaj pisane po włosku, więc aby umożliwić widzom zrozumienie sztuki w operze przetłumaczone kwestie aktorów są wyświetlane na ekranach pod sceną (co notabene szalenie mnie rozbawiło – ot, ktoś włączył opcję „subtitles”, jak w filmach oglądanych na DVD). Reasumując: opera to właściwie taki śpiewany teatr z napisami.

I teraz mała społeczna ciekawostka. Nie spodziewałam się w operze wśród widzów zobaczyć aż tylu młodych ludzi, nastolatków, a nawet dzieci. Nie sądziłam, że tak młode osoby mogą być tym rodzajem sztuki zainteresowane – spodziewałam się raczej imprezy w stylu „Znowu z Lubym jesteśmy tu najmłodsi” (a co się nam zdarza zdecydowanie zbyt często ;) ).

Strój ma znaczenie

W przypadku opery nie ma przebacz – wypada ubrać się elegancko. O ile jeszcze w przypadku teatru mogłoby ujść płazem lekkie (podkreślam: LEKKIE) odstępstwo od ubraniowej etykiety, to już wyjście do opery będzie wymagało od nas stroju wybitnie eleganckiego i formalnego. Kategorycznie zapomnijcie o jeansach i sportowych butach – mówię to poważnie! Z ubiorem to jest tak, że jakby na to nie patrzeć, jest on w pewien sposób odbiciem i wyznacznikiem naszej kultury osobistej, więc jeśli nie ubierzesz się stosownie do miejsca i okazji, to będzie to cholernie źle o tobie świadczyło – ot, niewychowany ignorant. Ubiorem podkreślamy również podniosłość okazji, jest on sposobem na okazanie szacunku – w tym akurat wypadku instytucji, tradycji i kulturze. Tak też opera będzie idealnym pretekstem do założenia garniturów, muszek, tiulów, czy tych wszystkich cholernie eleganckich, efektownych i wymyślnych kiecek, które od niepamiętnych już czasów czekają w szafie na odpowiednią do ich założenia okazję – tak, w przypadku opery będą jak najbardziej na miejscu.

Nie obyło się bez zgrzytów

Na swoją pierwszą konfrontację z operowym światkiem wybraliśmy z Lubym grany z okazji Walentynek (nie żebyśmy jakoś specjalnie Walentynki świętowali, wręcz przeciwnie. Choć nie, wróć, ja świętuję – jestem z tej okazji wybitnie kąśliwa i złośliwa, ale ta cała komercyjno – miłosna propaganda jest jak woda na mój młyn) spektakl lekki i komediowy – żeby mózgi nam się od razu na wstępie nie poskręcały, żebyśmy cokolwiek zrozumieli i się nie zniechęcili. I to był błąd. Trzeba było się nie szczypać i z okazji swojego debiutu w roli operowego widza pójść na bardziej ambitną sztukę – taką co to zmusza do myślenia, emocjonalnej empatii, gdzie nie muszę nawet znać libretta, żeby tą sztukę na poziomie czysto emocjonalnym dzięki muzyce zrozumieć. Komedia, którą obejrzeliśmy trąciła takim lekkim niedopracowaniem, fuszerą i amatorszczyzną. Lekka miłosna opowiastka, która ciągła się momentami nieznośnie przydługo i właściwie nic nowego i odkrywczego nie wnosiła, a wręcz pozostawiła mi niedosyt, bo chyba jednak wolałabym z okazji wyjścia do opery zmusić mój mózg do jakiejś ekwilibrystyki, niż tylko się dobrze bawić. Tak też robaczki, zanim do opery się wybierzecie, przemyślcie dokładnie kwestie repertuaru.

Uwaga, będę szowinistką

Zdążyłam już na Spódnicach dać wam nieraz próbkę moich wojowniczo – feministycznych zapędów i doskonale wiecie, że generalnie to girl power i równouprawnienie, jednakże – i będę w tym względzie nieugięta – w operze śpiewać powinni wyłącznie mężczyźni. Męskie głosy są o wiele bardziej barwne, ciekawe, głębokie i tego się po prostu niesamowicie słucha (ja na przykład jak słyszę faceta śpiewającego barytonem, to uginają się pode mną z wrażenia kolana). Kobiece głosy są raczej bardziej delikatne i jakoś dla mnie nie niosą one ze sobą aż takiego ładunku emocjonalnego, jak głosy męskie.


A wy jakie macie z operą doświadczenia? Lubicie i chodzicie, czy nie znosicie? Chętnie przeczytam o waszych wrażeniach.

Do napisania!

podpis 2

Jeśli lubicie czytać Spódnice, to możecie dać temu wyraz klikając „Lubię to!” na Spódnicowej twarzoksiążce ;)

Ach, nie zapomnijcie jeszcze zaglądać do Spódnicowego Insta Raju

cropped-Sg.jpg