Spódnice w górę!

Krzyk torturowanych macic

Tak się właśnie zastanawiam: czy kotoś jeszcze nie wie, o co chodzi w aferze z wieszakami? Komuś udało się przetrwać miniony tydzień bez brania udziału w medialnej awanturze pomiędzy zwolennikami torturowania polskich macic, a przyszłymi niedoszłymi morderczyniami i kryminalistkami? Odkąd wypłynął, temat sprzeciwu Polek wobec zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej nie schodzi z pierwszego planu medialnych dysput i chyba każdy zdążył już jakoś się do niego ustosunkować. A ja, żeby nie bić niepotrzebnie piany, postanowiłam temat przetrawić, dać mu ochłonąć i dopiero wtedy go przewałkować. Bo jest ważny. Tylko szkoda, że w zbiorowej świadomości funkcjonuje wyłącznie przy okazji takich właśnie afer.

Jako przedstawicielce rozumnego gatunku nadrzędnego zdarza mi się korzystać z tego przyrodzonego przywileju i nie dość, że myśleć, to jeszcze na kanwie tego myślenia hodować sobie określone poglądy. I tak się akurat złożyło, że są one raczej dość lewackie, pro-kobiece i z gruntu wątpiące w jakąkolwiek religię. Z tego względu, odkąd mediami wstrząsnęła wiadomość o możliwym zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej, powinnam wręcz gotować się z wściekłości i z krzykiem na ustach, a transparentem w ręce biec manifestować publicznie swoje oburzenie. No tak się jednak składa, że ta rewelacja jakoś wcale poziomu żółci w bebechach mi nie podniosła.

Dlaczego? Bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że chcąc żyć w kraju, w którym mam dostęp do sensownej edukacji seksualnej, refundowanej antykoncepcji i możliwości do decydowania, czy chcę zostać matką, czy nie, muszę albo się przeprowadzić, albo porzucić te utopijne i jakże nierealistyczne marzenia. I jakby nie było, z tą świadomością żyję już od wielu lat. Dodatkowo będąc obywatelką kraju, którego politycy toczą absurd za absurdem, spodziewałam się, że prędzej czy później będą próbowali na nowo pogrążyć społeczeństwo w mentalnych mrokach średniowiecza.

Bardziej niż to, że rząd do spółki z Episkopatem próbuje sprowadzić kobiety do roli samobieżnych i biernych inkubatorów, boli mnie fakt, że Polki dopiero stojąc w obliczu tak skrajnej sytuacji mobilizują się do zainteresowania się swoimi prawami. Lata tolerowania ustawy antyaborcyjnej, która pieszczotliwie i eufemistycznie nazywana była „kompromisem aborcyjnym”, kiedy w rzeczywistości funkcjonowała jako jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw tego typu na świecie, nie robiły na nikim wrażenia. No może z wyjątkiem tych złych, niedobrych feministek, ale kto by tam słuchał tego, co wywrzaskują.

Dopiero wobec tak wielkiego absurdu, jakim jest pomysł wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, zaczynają się (na feministyczną modłę nieco wulgarne) krzyki, żeby rząd odstosunkował się od majtek, pochew i macic. No fajnie, że wreszcie kobietom w tym kraju zaczęło zależeć na tym, jak są traktowane. Trochę mniej fajnie, że w większości przypadków ich deklaracje sprzeciwu nie wychodzą poza granice internetowych portali społecznościowych. No ale tak wygląda aktywizm w XXI wieku – na Facebooku każdy jest społecznikiem i o coś walczy. O tym z resztą pisał u siebie Jan Favre z bloga Stay Fly – w zeszły weekend na manifestację w Krakowie przyszło raptem tysiąc osób, który nijak ma się do tych kolejnych kilku dziesięciu tysięcy popierających akcję Dziewuchy Dziewuchom w sieci.

Nie zamierzam tu teraz agitować, narzekać, ani urządzać feministycznego poligonu poglądowego. Powiem tylko, że bardzo chciałabym żyć w kraju, gdzie religia nie miesza się do polityki, a decyzję mogę podejmować w zgodzie z własną, a nie narzuconą ustawowo moralnością. Tyle. Poza tym nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko nosząc dumnie na piersi koszulkę z etykietką Polki gorszego sortu wyczekiwać doniesień o tym, jak bardzo dzięki turystyce aborcyjnej rozhulała się gospodarka naszych południowych sąsiadów.

Do napisania!

podpis

Sg!