Spódnice w górę!

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii – recenzja

Moi drodzy, dziś na Spódnicach precedens i najkrótsza filmowa recenzja w historii blogosfery! Otóż właśnie poprzez śniegi, zaspy i zawieje dotarłam do domu po spędzeniu przeszło dwóch godzin pośród miękkiego pluszu kinowego fotela w towarzystwie pewnego Hobbita. I naszła mnie pewna refleksja… Filmowe przygody Tolkienowskiego niziołka można by w sumie dość sprawnie i zgrabnie streścić:

Część pierwsza: Do Ereboru dotarli

Część druga: Erebor zdobyli

Część trzecia: Górę obronili

KONIEC.

(i kolejno trzy części Władcy Pierścieni)

A nie mówiłam, że to krótka recenzja będzie?

No dobra, żartowałam. Na wstępie czuje się niejako zobowiązana zaznaczyć, że ja fantastykę lubię. Nawet bardzo, bo w moich wszelkich popkulturalnych wyborach to właśnie ją stawiam ponad wszystkie inne gatunki. I zazwyczaj z niesamowitą wręcz łatwością daje się wciągnąć w fikcyjny bieg wydarzeń, na długie godziny zapominając o otaczającej mnie rzeczywistości, a do tego zaczynam mieć nieznośnie emocjonalny stosunek do bohaterów i tego, co ich spotyka. Dlatego też bywam tragicznie naiwna w swoim zachwycie nad tego typu produkcjami, bo tak naprawdę niewiele mi do szczęścia potrzeba i choćbym chciała dopatrywać się w nich wad, to zazwyczaj jestem zbyt pochłonięta biegiem filmowych zdarzeń, żeby móc je zauważyć. Nie tym razem jednak, bo nawet tak fantastycznie naiwnej istocie jak ja w “Bitwie Pięciu Armii” coś upierdliwie zgrzyta.

Zacznijmy więc od tych zgrzytów, żebym z czystym sumieniem mogła się też Hobbitem pozachwycać:

  • W “Hobbicie” najbardziej przeszkadza mi to, że ktoś uparł się, żeby zrobić z niego trylogię, przez co film się wlecze niemiłosiernie i o ile jeszcze w poprzednich częściach dynamika narracji była jeszcze w miarę płynna, tak w “Bitwie Pięciu Armii” Smaug szybciutko rozprawia się z Esgaroth, po czym gadzina zostaje jeszcze szybciej ukatrupiona przez Barda, następnie chwila moralnej zgnilizny Thorina, po ekranie przeparaduje armia elfów (i do tego momentu jest jeszcze w miarę ciekawie, minęło właśnie pierwsze 40 minut filmu) i wtem rozpoczyna się rzeczona bitwa… i ciągnie się niemiłosiernie przez pozostałą ponad godzinę. I owszem, jest emocjonująca, tylko że trwa zdecydowanie za długo i gdyby nie elementy humorystyczne w postaci pokracznych ogromnych troli głową taranujących mury obronne, to jej – nawet jak na fantastykę – absurdalne momenty byłyby nie do zniesienia. Poza tym mam takie nieodparte wrażenie, że już gdzieś tą bitwę widziałam. I nawet wiem gdzie: jakąś dekadę temu, wzbogaconą o nieco gorsze efekty specjalne i w wykonaniu Drużyny Pierścienia… To po prostu była kolejna bitwa w Śródziemiu.
  • Na chwilę jeszcze przy tych bitewnych klimatach pozostańmy, bo właśnie podczas owej batalii pojawia się najwięcej denerwujących i przekombinowanych momentów. No chociażby scena, w której Legolas skacze w powietrzu po skałach lecących z rozpadającej się kamiennej budowli i wychodzi z opresji bez szwanku jest przegięciem, które bezlitośnie bije po oczach chamskimi efektami specjalnymi i nierealnością tej ekwilibrystyki nawet jak na warunki Śródziemia i hollywoodzkich adaptacji Tolkiena.
  • I tu dochodzimy do sedna, czyli owego elfa właśnie. Sama nie wiem, czy postać Legolasa była tak beznadziejnie napisana, czy też może zagrana. I jak się nad tym dłużej zastanowić, to zawalił chyba w równej mierze scenarzysta, co aktor, bo o ile pamiętam Władce Pierścieni, to Orlando Bloom już dekadę temu wykazał się grając efa niebywałym wręcz brakiem talentu, a co zaś tyczy się scenariusza, to naprawdę trudno z kontekstu wnioskować o jakichkolwiek motywach działania tej postaci. To się naprawdę ciężko ogląda.

legolas

W kwestii zgrzytów to tyle, teraz natomiast kilka słów o tym, co w rzeczonym “Hobbicie” mi się spodobało:

    • Najsampierw (ale fajne słowo ;) ) nie mogłabym nie wspomnieć o tym, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie Lee Pace grający w “Hobbicie” Thranduila – króla elfów.  Jeśli dotychczas przebrnęliście i przez “Władcę Pierścieni” i dwie poprzednie części “Hobbita”, to gwarantuję wam, że oglądając “Bitwę pięciu armii” na ekranie zobaczycie najbardziej rasowego elfa, jaki po filmowym Śródziemiu pomykał. Thranduil jest chłodny, wyniosły, a błękitna krew płynąca w jego żyłach zdaje się wręcz wypływać mu uszami, a ponad to ani przez moment widz nie ma wątpliwości co do motywów elfickiego króla – interes własny ponad wszystko. I jak zauważył Zwierz (którego czytuję ostatnimi czasy namiętnie i wam również to polecam), pomimo koszmarnych dialogów, Pace wykrzesał z tej postaci co tylko się dało, odwalając tym samym kawał dobrej roboty. Już ze względu chociażby na samą tę postać warto “Hobbita” zobaczyć.

Thranduil

    • Tytułowego hobbita w “Bitwie pięciu armii” jest jak na lekarstwo, zdaje się nawet być postacią raczej drugo- niż pierwszoplanową, jednak ilekroć już na ekranie się pojawi, jest gwarancją salw śmiechu wśród widowni – uroczo nieporadny i na wskroś przyzwoity rozbawi was nie raz.

bilbo

    • A skoro już o wątkach humorystycznych mowa, to nie sposób nie wspomnieć o Alfridzie, czyli obślizgłej szui, która jest nijak nieczuła na powagę zaistniałej sytuacji i ma na względzie jedynie ratowanie własnych czterech liter, uciekając się co rusz do komicznych aktów dezercji i przebieranek.

alfrid

    • I na sam koniec perełka: Czy wy wiecie, że smoczą poczwarę plującą ogniem w Hobbicie gra Benedict Cumberbatch? Bo ja zorientowała się dopiero gdzieś w okolicy napisów końcowych (#facepalm). Nie tyle podkłada głos, co faktycznie gadzinę gra i jest w tym niesamowity. Na dowód pokażę wam niniejszy film:

Z pewnością jednostki nieco bardziej obeznane z popkulturalną materią dopatrzą się w Hobbicie jeszcze wielu słabych punktów, jednak mnie poza tymi kilkoma zgrzytami film się generalnie podobał i nie mogę powiedzieć, żebym tych dwóch godzin życia spędzonych w kinie żałowała.

Do napisania!

podpis 2

Jeśli lubicie czytać Spódnice, to możecie dać temu wyraz klikając „Lubię to!” na Spódnicowej twarzoksiążce ;)

Ach, nie zapomnijcie jeszcze zaglądać do Spódnicowego Insta Raju

cropped-Sg.jpg

SPÓDNICOWY NEWSLETTER

Zapisz się, żeby nie przegapić niczego, co pojawia się na Spódnicach!

     
Loading...