Spódnice w górę!

Na tak dobrym koncercie jeszcze nie byłam!

Wiem, już to kiedyś mówiłam. Ale najwidoczniej mam to szczęście do artystów, na których koncerty chodzę, że rzadko wracam z nich rozczarowana tym, co zobaczyłam (a raczej usłyszałam). Mogłabym pewnie pokusić się o stwierdzenie, że to kwestia mojego wyjątkowo dobrego gustu muzycznego, ale gdyby tak niechcący wyszło na jaw, co YouTube* wypluwa jako sugestie po wnikliwej analizie najchętniej oglądanych przeze mnie klipów i teledysków, to większość melomanów zapewne chciałaby mnie zlinczować za ciągłe zbrodnie przeciwko muzyce. Jednak poza tandetnym popem z lat ’90 (tak, lubię Madonnę) zdarza mi się też czasem słuchać czegoś na poziomie – no chociażby takiej Adele.

*Wiem, wiem – teraz wszyscy korzystają ze Spotify, ale ja się z tym serwisem nie lubię. Nie kumam go, nie przemawia do mnie i nadal szukając najnowszych kawałków sięgam po starego, dobrego YouTube’a.

IMG_2499

W miniony weekend bawiłam w Berlinie i jednym z powodów, dla których pojawiłam się w niemieckiej stolicy był właśnie koncert Adele.

Powiem jedno: jeśli macie okazje iść na jej koncert, to zróbcie to. Bo Adele na żywo jest warta każdych wydanych na nią pieniędzy i wszystkich przejechanych kilometrów.

Spodziewałam się występu – petardy. Ale głownie pod względem wokalnym. Po tym, co zobaczyłam trochę głupio mi to mówić, ale zanim Adele wyszła na scenę miałam w głowie wizję diwy, która nie wdając się w zbędną konferansjerkę zaśpiewa swoje największe hiciory, po czym pożegna się i zejdzie ze sceny. No cóż, pod tym względem Adele zupełnie mnie rozczarowała. Muszę to powiedzieć i mam nadzieję, że nikt się nie obrazi – Adele jest po prostu zajebistą babką (sorry, ale to jest właśnie najbardziej trafny epitet, jakim można ją scharakteryzować).

Lubię Adele – jeszcze jakiś czas temu ta sympatia brała się głównie z zamiłowania do jej głosu i piosenek. Jednak od kiedy wydała ostatnią płytę wpadło mi w ręce sporo wywiadów, których udzieliła, oglądałam też kilka programów z jej udziałem, a koncert, na którym byłam tylko utwierdził mnie w przekonaniu, jakie wyhodowałam sobie o Adele. Że to twarda sztuka, która idzie jak przecinak, robi swoje, jest do bólu profesjonalna, pewna siebie, wygadana, zabawna, ze sporym dystansem do samej siebie. Lubię ją też dlatego, że udowadnia, że w przemyśle muzycznym można zrobić karierę bez paradowania publicznie w bieliźnianych trykotach i nucenia dziecinnych piosenek o niczym. Nagle okazuje się, że kobieta może coś osiągnąć bez pokazywania na scenie co rusz tyłka i cycków – nieprawdopodobne, ktoś powinien powiedzieć o tym J.Lo, Beyoncé i Katy Perry.

Nie spodziewałam się też, że Adele podczas koncertu będzie się aż tak wygłupiać (w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu). Żartowała, sypała anegdotkami, dykteryjkami, zaczepiała publiczność, śmiała się z siebie, zapraszała ludzi na scenę (były nawet oświadczyny – pary gejów z Florydy, aż się poryczałam ze wzruszenia), opowiadała o tym, jak i dlaczego powstawały jej piosenki, co rusz trzaskała sobie foty z fanami – no nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobra w zabawianiu publiczności (no w końcu podejrzewałam ją o bycie diwą, więc miałam prawo się zdziwić 😉).

IMG_2555

Wyjście na jakikolwiek koncert po tym, jak miało się okazję usłyszeć Adele na żywo jest w gruncie rzeczy niezwykle smutne – bo ma się świadomość tego, że żaden artysta nigdy nawet nie zbliży się do tego, jak śpiewa Adele. Bo śpiewa obłędnie. A jej głos w wydaniu koncertowym bije na głowę nawet to, co jej fani znają z płyt. To się cholernie rzadko zdarza, żeby wokalista śpiewając na żywo był lepszy od swoich własnych nagrań. Zazwyczaj jest wręcz przeciwnie – idziesz na koncert i okazuje się, że domniemany artysta profanuje swoje własne kawałki. Mi do głowy przychodzi tylko jeden wokalista, z którym pod względem występów na żywo może równać się Adele i jest nim Freddie Mercury. Jeżeli kiedykolwiek widzieliście jakiś koncert Queenu (O! Queen też lubię –  może jednak wcale nie mam aż tak okropnie zrypanego gustu muzycznego 😉), to zapewne orientujecie się, o czym mówię. Facet wychodził na scenę, a to, co robił ze swoim głosem wymykało się wszelkim racjonalnym radarom percepcji. I Adele jest dokładnie taka sama. Aż się nie chce wierzyć, że człowiek może mieć w sobie coś, co jest tak potężne, mocne i piękne, i czym można aż tak pracować. Dla mnie to jest fenomenalne, a obcowanie z takim talentem i takim głosem jest wydarzeniem, które zakrawa wręcz o mistycyzm (wiem, pojechałam). I wcale nie mówię tego dlatego, że moje uwielbienie dla Adele zaczyna nosić znamiona psycho-fanatyzmu 😉

Wiecie, co jeszcze lubię w koncertach? Efekty specjalne. Wszystkie te dzikie światła, armatki z konfetti, ruchome elementy, zapadnie, podnośniki, hologramy – no uwielbiam po prostu, jak mnie artysta podczas występu takimi gadżetami zaskakuje. Dlatego tak bardzo lubię koncerty Madonny – co z tego, że ona nie potrafi śpiewać, skoro tam na scenie dzieje się tyle czadowych rzeczy! Idąc na Adele nie spodziewałam się fajerwerków, bo trochę trudno było mi sobie wyobrazić jej repertuar w zestawieniu z takimi typowymi dla pop-gwiazdek ekscesami. Jednak i pod tym względem – kolejny już raz tego wieczoru – koncert Adele mnie zaskoczył i dalej nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, jakie na mnie wywarła śpiewając „Set fire to the rain” w strugach wody. To było fenomenalne!

Podsumowując ten nieco przydługawy wywód: Adele na żywo jest świetna, a koncerty to niezła frajda, więc warto czasem za ulubionym artystą ścignąć się przez kawałek Europy 😉.

Do napisania!

podpis

Sg!

  • http://www.cypriankajetan.pl/ CyprianKajetan

    To, że Adele jest zajebistą babką, zgadzam się w 100%. Jej szczery i autentyczny śmiech zawsze mnie rozbraja.
    Kocham jej muzykę i bardzo Ci zazdroszczę! Może kiedyś uda mi się załapać na jej występ.

    „To się cholernie rzadko zdarza, żeby wokalista śpiewając na żywo był lepszy od swoich własnych nagrań.”

    Nie byłem na Adele, ale z innej bajki, gorąco polecam Ci pójść na koncert Muse.

    Akurat właśnie 22 czerwca Muse, Adele (i Coldplay) wystąpią razem, jako główne gwiazdy Glastonbury Festival. Byłem na Muse na Coke Live Festival i na Orange Warsaw i śpiew Matta Bellamy’ego to było coś n i e s a m o w i t e g o. Efektów specjalnych też mają masę, nie wiem czy ktoś ma więcej ciężarówek w trasie od nich. Pozdro!

    • https://spodnicewgore.pl SpodniceWGore

      Kurczę, dzięki za cynk – dotychczas nie słuchałam Muse, ale po Twojej rekomendacji muszę to nadrobić 😊

      A co do Adele, to mam nadzieję, że podczas kolejnej trasy zagra też w Polsce, bo po tym koncercie mam straszną ochotę zobaczyć ją jeszcze raz na żywo.